W styczniowym „Arteonie” wystawę „Malarstwo wciąż żywe” w Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” recenzuje Kajetan Giziński, a z okazji retrospektywnego pokazu Tadao Ando w Centre Pompidou sylwetkę architekta prezentuje Wojciech Delikta. Agnieszka Salamon-Radecka z kolei przybliża wystawę Akira Inumaru „Język kwiatów”, odbywającą się w krakowskim MOCAK-u. Pokaz „Frankenstein – od Mary Shelley do Doliny Krzemowej” w Museum Strauhof w Zurychu omawia Jędrzej Krystek.
Okładka: Odilon Redon, „Podwodna flora”, ok. 1904, pastele i węgiel na papierze, 63,5 x 50 cm, materiały prasowe CSW Znaki Czasu
Francis Picabia, „Przejrzystość”, ok. 1932, węgiel i tusz na papierze, 63,6 × 48,8 cm, materiały prasowe CSW Znaki Czasu |
Im głośniej się o czymś krzyczy, tym bardziej to prawda. Tak się niektórym wydaje, podczas gdy prawdziwie mądry i skromny siedzi cicho w kącie, bo wie, że jego argumenty do nikogo nie dotrą, a przekrzyczeć innych nie umie. Niestety, opinią publiczną rządzi „krzykactwo”, nie tylko w polityce. To z kolei rodzi niekiedy rozpaczliwe próby zaprzeczenia kłamstwu, aby nie zostało powszechnie przyjęte. Nazbyt już długo przyglądam się dyskusjom na temat „śmierci sztuki”, które są po prostu czczą gadaniną.
Reakcyjnym działaniem na tego typu insynuacje jest wystawa „Malarstwo wciąż żywe” –jakby było to coś odkrywczego. Samo stawianie sprawy w ten sposób, że jego żywotność trzeba udowadniać, jest dla niego krzywdzące. Niestety, obecna wystawa w CSW raczej maltretuje malarstwo. Nie byłoby w niej nic złego, gdyby kuratorzy, z bliżej nieokreślonych przyczyn, nie nadali jej tak pompatycznego tytułu. Jeśli bowiem o aktualności oraz dynamice malarstwa świadczyć mają w 2018 roku obrazy pierwszej awangardy, jest to co najmniej agonalny wigor. Nawet obecne na wystawie dzieła czołowych twórców formacji, takich jak Les Nabis, die Brücke, École de Paris oraz wielu innych ugrupowań i kierunków, w większości są rysunkowymi lub malarskimi szkicami, często niedatowanymi i nieoddającymi charakteru ich twórczości. O czym więc tu mówić?
Tadao Ando, Church of the Light, 1989, fot. Mitsuo Matsuoka, materiały prasowe Centre Pompidou |
Jedenaście lat temu Grażyna Kulczyk ujawniła plan wzniesienia w Poznaniu muzeum sztuki współczesnej, rozbudzając nadzieję na wzbogacenie życia artystycznego w mieście, ale i w kraju. Wielu upatrywało w ambitnym zamiarze kolekcjonerki co najmniej dwóch powodów do dumy. Po pierwsze, muzeum Kulczyk stanowiłoby jedyną w Polsce prywatną instytucję tego rodzaju (...). Po drugie, w opracowanie formy gmachu zaangażowany był Tadao Ando – laureat Nagrody Pritzkera. (...) Gdyby powstało, o poznańskim muzeum sztuki współczesnej zapewne mówiłoby się podczas retrospektywy Tadao Ando, która odbyła się niedawno w Centre Pompidou. (...) Architektura Ando kojarzona jest zwykle z japońskim umiłowaniem prostoty, materiałową szczerością, jak również z zachowaniem równowagi między sztuką budowlaną a krajobrazem. Jurorzy Nagrody Pritzkera –wręczonej Ando w 1995 roku – pisali o nim tak: „Wypełnia misję, którą sam sobie narzucił: odtworzyć jedność budynku i przyrody. Używając najbardziej prymarnych, geometrycznych form, tworzy dla człowieka mikrokosmos z ciągle zmieniającym się układem oświetlenia”. U podstaw stylistyki Ando leży triada naczyń połączonych, czyli: materiału, kształtu i natury. Wszystkie są od siebie ściśle uzależnione. Japończyk upodobał sobie gładki, prawie aksamitny, lecz niejednolity w barwie beton, który pozwala kreować rozmaite stereometryczne formy, pozostając przy tym surowcem niezwykle prostym, niemalże archaicznym. Tworzone z niego kształty to kompromis, jaki matematyczny rygor architektury zawiera z niestabilnością pejzażu. Objawia się przy tym harmonia między trwałością i niewzruszonością budowli a ciągłą zmianą charakterystyczną dla przyrody. Według Ando: „Elementy natury –woda, wiatr, światło i niebo – sprawiają, że architektura, wyprowadzona z myślenia ideologicznego schodzi do poziomu rzeczywistości i otwiera się na ludzkie życie”.
Akira Inumaru, z cyklu „Ignis fatuus” („Błędne ogniki”), 2013, technika mieszana / papier, 109,5 × 79 cm, fot. R. Sosin, materiały prasowe MOCAK-u |
W krakowskim MOCAK-u w ramach cyklu prezentującego kolekcję sztuki współczesnej trwa kameralna wystawa prac na papierze japońskiego artysty Akiry Inumaru (ur. 1984), zatytułowana „Język kwiatów”. Jest to kolejna – po „Logicznej emocji” z 2015 roku – ekspozycja ukazująca dokonania współczesnych artystów japońskich. Akira Inumaru urodził się w Ibaraki (Japonia). W 2008 roku ukończył Uniwersytet Sztuk Pięknych w Tokio. Od roku 2009 mieszka i pracuje we Francji, w Rouen, gdzie również uzupełnił swoje artystyczne wykształcenie najpierw w École des Beaux-Arts de Rouen, następnie w École Superier d’Art et Design Le Havre/Rouen. Uprawia malarstwo i fotografię. Od przyjazdu do Francji tworzy swoje prace w unikatowej technice określanej mianem les distillations solaires (słoneczne destylacje). Jego autorski pomysł polega na tym, że namalowane tradycyjnymi technikami obrazy i rysunki „wykańcza”, wykorzystując energię słoneczną. Używając soczewki, skupiającej promienie słoneczne, nadpala wierzchnie warstwy podłoża, najczęściej papieru, na którym wcześniej powstało malowidło. W kolekcji Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie znajdują się dwa cykle autorstwa Inumaru, obecnie prezentowane w wydzielonej części muzeum, w Galerii Alfa. Są to: „Ignis fatuus” („Błędne ogniki”), który wraz z instalacją „Iki-utsushi” („Podwójny”) stanowi dyptyk powstały w 2013 roku, oraz cykl zatytułowany „L’arc-en-ciel des plantem” („Tęcza roślin”) z roku 2018. Dzieła Inumaru nie tylko są przykładem jego autorskiej, unikalnej techniki, ale również w specyficzny sposób łączą w sobie współczesność z tradycyjnym stosunkiem do sztuki i natury jako jej źródła.
Monster-Shelley, ilustracja: Schmauder Und, 2018, materiały prasowe Strauhof Museum |
Z dziewiętnastowiecznej czarno-białej fotografii spogląda kobieta o łagodnym wyrazie twarzy. Jej oblicze zestawione jest z wizerunkiem znanego z popkultury potwora – poznajemy go najbardziej po spojrzeniu pełnym cierpienia. Bohater filmu „Frankenstein” z 1931 roku, grany przez Borisa Karloffa, bez wątpienia wydaje się bardziej „znajomy” niż kobieta z fotografii, czyli Mary Shelley, autorka powieści, będącej podstawą filmowych dzieł, licznych teatralnych spektakli, a przede wszystkim prekursorka współczesnych marzeń o stworzeniu sztucznej inteligencji. Wspomniana kompozycja to plakat reklamujący wystawę zatytułowaną „Frankenstein – od Mary Shelley do Doliny Krzemowej” odbywającą się w Strauhof Museum w Zurychu.
Dwa lata temu w Fondation Bodmer odbył się obszerny pokaz w całości poświęcony dziełu Shelley – okolicznościom jego powstania, kontekstowi epoki oraz recepcji powieści. Obecna wystawa nie tyle kładzie nacisk na sam utwór i jego kulturową obecność w innych dziełach sztuki, ile sugeruje raczej swoiste „życie po życiu” mitu o stworzeniu nowego człowieka. Jak bowiem wynika z tytułu ekspozycji, twórcy wystawy pochylają się także nad rozwojem techniki i automatyzacją, będącymi przejawem prometejskich dążeń współczesnej nauki.
Jędrzej Krystek recenzuje wystawę „Macierzyństwo od początku i bez końca. Antropologiczna opowieść”, odbywającą się w Muzeum Etnograficznym w Toruniu. W rubryce „Zaprojektowane” Julia Błaszczyńska prezentuje mapę polskiego dizjanu, a serię „Poznańska awangarda” Agnieszka Salamon-Radecka kończy artykułem o małżeństwie Margaret i Stanisława Kubickich. W rubryce „Duchowość w sztuce” Tomasz Biłka OP kontynuuje swoje rozważania w tekście „Ikona i idol cz. 2”. Diana Stelowska natomiast, przybliżając historię wystawy „100 lat malarstwa amerykańskiego”, opowiada o tym, jak miłość wpływa na dyplomację kulturalną.
W styczniowym „Arteonie” także aktualia i inne stałe rubryki.