W listopadowym „Arteonie” wystawie „Co po Cybisie?”, zorganizowanej przez warszawską Zachętę Narodową Galerię Sztuki, przygląda się Andrzej Biernacki, Agnieszka Salamon-Radecka przybliża sylwetkę i twórczość Marii Jaremy, recenzując krakowską prezentację „Jaremianka: Zostaję w tym teatrze. Podoba mi się tu”. Aleksandra Sikorska z kolei komentuje mesjanistyczny projekt Ady ADU Karczmarczyk, a Jędrzej Krystek – wystawę „Michael Jackson. On the Wall” w Londynie. Grażyna Krzechowicz omawia monograficzną prezentację Pietera Bruegla Starszego w Wiedniu.
Okładka: Jarosław Modzelewski, „Siewca i żniwiarz”, 1989, olej, płótno, 136 × 180 cm, Zachęta, fot. Jerzy Gładykowski, mat. pras. Zachęty Narodowej Galerii Sztuki
Jan Tarasin, „Zapis II”, 1981, tusz, papier, 68,5 × 51 cm, Zachęta, fot. Jerzy Gładykowski, mat. pras. Zachęty Narodowej Galerii Sztuki |
Pejzaż, jabłka na stole, jakiś kwiat. Oto wszystko, od czego odchodzi sztuka współczesna. Oto motywy, które mają konsystencję, powietrze, przejrzystość, ciało, które mają swój ciężar. Jest prawdą, że nie ma malarstwa, dopóki przedmiot nie zmieni się w plamę. By malarstwu nadać nową jakość, niekoniecznie trzeba dążyć do przekreślenia w nim przedmiotu. Rzecz nie w teoretycznym podejściu, a w organicznym przywiązaniu do przedmiotu, bez którego porządek i piękno świata zostają naruszone; rzecz w potrzebie namalowania portretu, pejzażu, jabłka czyli konkretu i rozwiązania problemu malarskiego związanego z konkretem”.
Pomimo całej „skromności”, a nawet „zwyczajności” ujęcia, poruszony powyżej przez Joannę Guze problem okazał się dla dzisiejszej twórczości w poważnym stopniu nie do przeskoczenia, a dla instytucjonalnego „otoczenia” twórczości całkowicie nie do przełknięcia. W obliczu tego, co stało się ze sztuką przez kolejne niemal pół wieku po śmierci Jana Cybisa, obecna wystawa laureatów nagrody jego imienia w warszawskiej Zachęcie („Co po Cybisie?”), urządzona w formacie salonu, zdaje się nosić znamiona oczywistej prowokacji. Przez te kilka ostatnich dekad zarówno ogłuszona jazgotem ultranowoczesnych dyskursów i pozbawiona zaplecza doświadczenia „z pędzlem w ręku” publiczność, jak i sami artyści, obezwładnieni tupetem hałaśliwych miernot, podsuwających łatwą bezczelność jako twórcze ryzyko, wspólnie dali się ponieść mistyfikacjom współczesnych kombinatorów subsydiowanej kultury, „jeżdżących od biennale do biennale z kółkiem w nosie, i wmawiających wszem, że malarstwo – jak stara ciotka – dokonało żywota”. To właśnie o nich mawiał Cybis: „Daj Tycjana Murzynowi, a zrobi z niego tarczę”. I zrobił, bo zabrakło wiary w zasadniczą wartość tego, czym jest... prawda wyrażona w prostocie, a także czym jest wędrówka w obszary wrażliwości, dostępne tylko najbardziej wytrwałym.
Maria Jarema, „Filtry”, 1958, z depozytu MN we Wrocławiu, dzięki uprzejmości Aleksandra Filipowicza, mat. pras. Cricoteki |
W krakowskiej Cricotece od 22 września można oglądać wystawę twórczości Marii Jaremy (1908-1958), zorganizowaną z okazji 110. rocznicy urodzin i 60. rocznicy śmierci artystki (zmarła dokładnie 1 listopada 1958 roku). Prezentacja „Jaremianka. Zostaję w tym teatrze. Podoba mi się tu” z założenia skupia się na powojennej, przede wszystkim malarskiej spuściźnie Jaremianki, pokazanej poprzez jej teatralne doświadczenia, wskazując jednocześnie na wcale nieoczywiste związki pomiędzy uprawianymi przez artystkę dziedzinami twórczości.
Swoją artystyczną karierę Jaremianka zaczynała jako rzeźbiarka. Wstępując do krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w 1929 roku, wybrała pracownię Xawerego Dunikowskiego (1875-1964). Taką decyzję można odczytać jako chęć usamodzielnienia się artystki wobec dominującej postaci starszego brata, Józefa Jaremy (1900-1974), który – co w sumie zrozumiałe – był jej pierwszym nauczycielem malarstwa. Natomiast pierwsze farby, jak wspominała, dostała od Zygmunta Waliszewskiego (1897-1936).
Fot. źródło: www.instagram.com./miss_messianist |
Kiedy pewien poważny krytyk przeczytał w ostatnim numerze „Arteonu” zapowiedź mojego komentarza do najnowszego projektu Ady ADU Karczmarczyk pt. „Miss Messianist”, próbował wybić mi z głowy realizację tego pomysłu. Uzasadnienie brzmiało: nie warto pisać o pracach złych. Myślę jednak, że naszym czytelnikom należy zaprezentować mniej popularną opinię o twórczości ADU, zwłaszcza, że w wypadku jej promocji mamy do czynienia z jawnym plemienizmem.
Gwoli wprowadzenia: instagramowy projekt artystki zatytułowany „Miss Messianist” polega na udostępnianiu zdjęć na specjalnie utworzonym profilu (nick: miss_messianist), którym towarzyszą fragmenty tekstów polskich XIX-wiecznych twórców, opatrzone szeregiem tzw. hasztagów (które często są dalekie od tematyki rzeczonego projektu, np. „#vogue”, #like4like etc). Wydarzeniu utworzonemu kilka miesięcy temu na facebookowym profilu Karczmarczyk pt. „Miss Messianist – Otwarcie” towarzyszy autokomentarz. I tak czytamy, że ADU to: „teologiczna wojowniczka torująca drogę do wrót finału dziejów”, „e-samica alfa zagarniająca przestrzeń zarezerwowaną tylko dla mężczyzn na terenie afirmacji mesjanistycznych idei”, „misjonarka z heretycznym zacięciem pełna wiary w najbardziej osobliwą polską koncepcję budowania Królestwa Bożego na ziemi” itd. Opis ten najkrócej można podsumować jako gąszcz wyrywkowych frazesów, zaczerpniętych z polskiej literatury XIX wieku, okraszonych słownictwem przynależącym do internetowego entourage’u.
Andy Warhol, „Michael Jackson”, 1984, National Portrait Gallery, Smithsonian Institution, Washington D. C.; Gift of Time magazine, 2018 The Andy Warhol Foundation for the Visual Arts, Inc. / Licensed by DACS, London/Photo by Roland White/NPG, mat. pras. National Portrait Gallery w Londynie |
Tytuł prezentowanej w przestrzeni National Portrait Gallery w Londynie wystawy „Michael Jackson: On the wall” nawiązuje do pierwszego solowego przedsięwzięcia artystycznego Michaela Jacksona, które osiągnęło komercyjny sukces – albumu „Off the wall” z 1979 roku, wydanego przez wytwórnię Epic i wyprodukowanego przy współudziale legendy jazzu Quincy’ego Jonesa. Oprócz tego oczywistego odniesienia, nazwa wystawy implikuje także inne treści. „On the wall” – to w znaczeniu dosłownym bycie na ścianie (czy też na „ściance”), w symbolicznym – bycie wystawionym na czyjś ogląd, znajdowanie się w polu widzenia. Londyńska wystawa (gromadząca 48 dzieł znanych artystów, m.in. Andy’ego Warhola, Davida LaChapelle’a, Candice Breitz) ukazuje jednak nie tylko sposoby reprezentowania wizerunku piosenkarza w sztukach plastycznych czy wpływ „króla popu” na rzesze fanów, ale i (być może przede wszystkim) mechanizmy rządzące (auto)kreowaniem kultury popularnej. Wystawa, której bohaterem jest artysta popularny, w postsekularnym słowniku kultury ochrzczony mianem „ikony”, stanowi doskonałą egzemplifikację autotelicznej narracji popkultury. Wszak warunkiem niezbędnym jej istnienia jest repetycja. Tę lapidarną refleksję przywodzi na myśl znaczna część eksponowanych w National Portrait Gallery prac.
Pieter Bruegel the Elder, „The Tower of Babel”, 1563, oak panel, 114 × 155 cm, Kunsthistorisches Museum Vienna, Picture Gallery, © KHM-Museumsverband, mat. pras. Kunsthistorisches Museum |
Jako „wystawę stulecia” określa Kunsthistorisches Museum pierwszą, wielką monograficzną wystawę Pietera Bruegla Starszego, otwartą w obecności belgijskiej pary królewskiej z okazji zbliżającej się 450. rocznicy jego śmierci. Z niezbyt długiego życia Flamanda zachowało się do dziś 40 obrazów olejnych, z tego 12 jest w posiadaniu wiedeńskiego muzeum. Malowane na cienkich, dębowych deskach, nie nadają się praktycznie do podróżowania i tylko szczególna okoliczność jubileuszowa, jak i zakrojone na wielką skalę badania technologiczne i restauratorskie obrazów w ramach Getty Panel Painting Initiative, skłoniły inne międzynarodowe muzea i kolekcje do rozstania się z 15 oryginałami. Nadarza się jednorazowa okazja obejrzenia około dwóch trzecich wszystkich zachowanych obrazów, którym towarzyszy 60 rysunków i grafik – prawie połowa zachowanych, umożliwiających spojrzenie na całość dorobku artystycznego Bruegla. Wystawa, zachowując chronologię, zestawia tematycznie obrazy i grafiki sprowadzone z całego świata, pozwala prześledzić rozwój stylistyczny mistrza, poznać wielostronność jego sztuki, szczególny sposób narracji i metody jego pracy. Rozdzielone przez wieki obrazy należące do serii czy grup tematycznych, zostały ze sobą zestawione, a wnikliwe badania technologiczne stanu zachowania obrazów i ich konstrukcji pozwalają wejrzeć w proces ich powstawania, technikę malarską, konstrukcję desek. Obrazy malowane były na cienkich, zaklinowanych i sklejonych dębowych deskach. W XVIII wieku liczne obrazy zostały wzmocnione od tyłu rodzajem kraty i w konsekwencji zmniejszone, co nie pozostało bez wpływu na ich kompozycję. Teraz udało się badaczom odtworzyć ich oryginalne rozmiary. Dodatkowo pod warstwami farby odkryto niewidoczne dotąd linie rysunków.
Kajetan Giziński omawia 9. Międzynarodowe Triennale Grafiki „Kolor w grafice: Hybryda” w toruńskiej Wozowni, o trudnej miłości do sztuki pisze Zbigniew Jan Mańkowski. W serii „Poznańska awangarda” Agnieszka Salamon-Radecka prezentuje sylwetkę Stefana Szmaja. Marcin Krajewski z kolei rekomenduje twórczość Dariusza Korola.
W listopadowym „Arteonie” ponadto, jak zawsze, felieton Andrzeja Biernackiego, inne recenzje, aktualia i stałe rubryki.