W październikowym „Arteonie” Agnieszka Salamon-Radecka omawia wystawę „Dotykając horyzontu poznania. Pejzaże T.P. Potworowskiego” w Muzeum Ziemi Kępińskiej, Karolina Staszak natomiast komentuje pracę Katarzyny Kozyry „Szukając Jezusa”. Zbigniew J. Mańkowski pisze o miłości do sztuki, a wystawie „Męska rzecz”, odbywającej się w Muzeum Śląskim w Katowicach, przygląda się Jędrzej Krystek. W rubryce „Rekomendacje” natomiast Tomasz Biłka przedstawia projekt „Różnica” Jacka Hajnosa, dotyczący problemu bezdomności.
Okładka: Tadeusz Piotr Potworowski, „Dziewczyna siedząca na pasiaku”, 1959, olej na płótnie, 100 x 135 cm, praca ze zbiorów Muzeum Narodowego w Poznaniu, fot. mat. pras. Muzeum Ziemi Kępińskiej im. T. P. Potworowskiego
Tadeusz Piotr Potworowski, „Zachód słońca w Toskanii”, 1957, olej na płótnie, 66 x 111 cm, MNP, praca ze zbiorów Muzeum Narodowego w Poznaniu, fot. mat. pras. Muzeum Ziemi Kępińskiej im. T. P. Potworowskiego |
Rok 2018 obfituje w szereg rocznic. Niestety niektóre z nich, nie mniej istotne dla rozwoju polskiej sztuki i kultury, przepadają w konkurencji z tymi najbardziej spektakularnymi. Taką wartą odnotowania rocznicą, nieco jednak zapomnianą przez instytucje „centrum”, jest 120-lecie urodzin Tadeusza Piotra Potworowskiego (1898-1962), należącego do czołówki polskich artystów XX wieku. Z tej okazji niewielkie, acz znaczące dla biografii artysty Muzeum Ziemi Kępińskiej w Kępnie jego imienia zorganizowało wystawę zatytułowaną „Dotykając horyzontu poznania. Malarstwo pejzażowe Tadeusza Piotra Potworowskiego”. Jak pisze kuratorka Joanna Kwaśna: „Jest to pokaz najciekawszych prezentacji pejzażowych pochodzących ze zbiorów Muzeum Narodowego w Poznaniu oraz Muzeum Ziemi Kępińskiej im. T. P. Potworowskiego w Kępnie, począwszy od prac wykonywanych na papierze, mających charakter studyjnych, kameralnych portretów bliskich, skończywszy na potężnych realizacjach, bliższych formule malarstwa abstrakcyjnego” (cytat pochodzi z publikacji towarzyszącej wystawie).
Kadr z filmu „Szukając Jezusa” Katarzyny Kozyry, courtesy of Katarzyna Kozyra Foundation |
Zanim włączyłam film „Szukając Jezusa”, chcąc zrozumieć sposób myślenia Katarzyny Kozyry, raz jeszcze przeczytałam przeprowadzone z nią trzy rozmowy, zamieszczone w książce „Drżące ciała” – publikacji, będącej zbiorem wywiadów, których Arturowi Żmijewskiemu udzielili artyści uprawiający tzw. sztukę krytyczną (absolutny must have odbiorców zainteresowanych sztuką współczesną). Jak zwykle mój sprzeciw budziły m.in. te fragmenty, w których Kozyra opisuje pracę nad „Piramidą zwierząt” (szukanie zwierzęcego truchła oraz zabijanie pojmowane są tutaj jako proces twórczy); fragmenty, w których opowiadając o podglądaniu i filmowaniu ludzi w tureckich łaźniach, nie odważa się na krytyczną autorefleksję; momenty, w których ot tak przyznaje, że czterokrotnie usunęła ciążę, gdyż najważniejsza jest dla niej możliwość samorealizacji. Ale tym razem spróbowałam nowej, celowo naiwnej metody czytania jej wypowiedzi – robiłam to tak długo, aż wyłapałam z nich wątki, które akceptuję i rozumiem, dzięki którym jestem w stanie emocjonalnie spotkać się z artystką. Niezgoda na przemysł mięsny, legalność wojen, presję konsumpcyjnego społeczeństwa – te wątki były tam od zawsze, ale teraz wyciągnęłam je dla siebie na pierwszy plan, chcąc, przed napisaniem tekstu o jej najnowszym projekcie, zobaczyć Kozyrę jako artystkę wrażliwą, empatyczną. Potrzebowałam tego, by wstępnie jej uwierzyć lub chociaż mieć nadzieję. Nadzieję na przykład na to, że ten półtoragodzinny film nie jest wyłącznie artystyczną szyderą.
Wystawa „Wyspiański”, w MNK, fot. Mirosław Żak, mat. pras. MNK |
Obraz, grafika, rysunek czy rzeźba zdecydowanie mogą stać się obiektami miłości. Miłość jest wtedy doświadczana m.in. jako ogromna przyjemność płynąca ze spotkania z dziełem sztuki, przyjemność coraz rzadsza. Nie mogę się niestety pogodzić z utrwalonym przekonaniem wybitnego krytyka Lionela Trillinga, że w zachodniej kulturze zwolenników przyjemności zastępują coraz liczniejsi propagatorzy przykrości. Być może dlatego nie może nas dziwić, że współcześni miłośnicy sztuki coraz rzadziej wychodzą z galerii zakochani, a coraz częściej zainteresowani, natrętnie używając wobec tego, co przeżyli słowa „interesujące”. A więc jakie? Zagadnienie naukowe, problem – mogą być interesujące, ale obraz czy ekspozycja? Wielki, zakochany w sztuce jej znawca Wiesław Juszczak powiedział w jednym z wywiadów – co powtarzam z największą aprobatą – że nie zajmuje go to, co „tylko interesujące”. (...) Jak to się dzieje, że wciąż słyszę częściej zachwyty nad starym niż nowym? Weźmy choćby dochodzące do mnie wyrazy miłości czy nawet uwielbienia dla sztuki Stanisława Wyspiańskiego. Nagle tylu zakochanych w malarzu przeszłości? Zachwycają odbiorców pastele – portrety śpiących dzieci artysty, projekty polichromii i witraży. Dlaczego pewien człowiek opowiadał mi, że płakał oglądając te obrazy, dlaczego inny – wykształcony artysta – poczuł się mizernym przy dawnym mistrzu?
„Stopnie z życia mężczyzny”, oleodruk, Górny Śląsk, pocz. XX w., Muzeum Śląskie w Katowicach, fot. L. Rogowicz, mat. pras. Muzeum Śląskiego |
Wystawa odbywająca się w towarzystwie scenografii industrialnej, kładącej nacisk na wyobrażenie o wytwarzaniu mężczyzny, wzorców zachowań i wyznaczników jego statusu, mogłaby się stać ciekawym asumptem do namysłu nad zagrożeniami techniki, fabrykowania człowieka, przemianami społecznymi, widzianymi na planie historycznym i filozoficznym – ale tego niestety na tej wystawie brakuje, pewne sensy ewokowane są jako daleki, mglisty kontekst, tło dla nagromadzonego materiału ekspozycyjnego.
Nie sposób również nie zauważyć pewnego problemu z interpretacją całości. Jeżeli bowiem wzorce męskości produkowane są na taśmach społecznej fabryki, kto ustala dla takiego wzorca instrukcję montażu? Jeśli wzorzec ten narzucany jest przez społeczeństwo (kimkolwiek by ono było), czy nie jest to wzór zachowań najbardziej dla tego społeczeństwa przydatny? Również dla kobiet? Jeśli bowiem byłby nieprzydatny, konserwowany jedynie przez patriarchat, jakie świadectwo owemu patriarchatowi to wystawia w zakresie logiki jego działań? Wtłaczanie męskiej części społeczności, od dziecięcia do starca, w schematy i wzorce postępowania jest szkodliwe, ale wystawa nie daje nam odpowiedzi dotyczącej realnych przyczyn takiego stanu rzeczy.
Jacek Hajnos OP, „Władysław”, 2013, tektura, technika mieszana, 56 x 50,7 cm, fot. dzięki uprzejmości artysty |
Trudno uwierzyć, że autor „Różnicy” ma niespełna trzydzieści lat (rocznik ‘89). Projekt, który możemy oglądać na wystawie w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu do 30 listopada oraz towarzysząca mu książka-album, wydana przez wydawnictwo „RTCK – rób to co kochasz”, powstawały przez pięć lat. To cykl 77 grafik i rysunków, których dopełnieniem są świadectwa portretowanych osób bezdomnych. Świetne w formie obrazy – o czym świadczy choćby fakt, że w 2014 roku jedna z prac została zakwalifikowana do wystawy pokonkursowej na Międzynarodowym Triennale Grafiki Warsztatowej w Japonii – oraz sekretne historie ludzi, których powiernikami staliśmy się dzięki autorowi, wprowadzają nas w misterium prawdziwego życia. Splamione, zdarte, zbrukane, łatane i znowu dziurawione – ludzkie życie niezmiennie okazuje się święte. (...)
Portretowani przez Jacka Hajnosa to osoby bezdomne, za wyjątkiem samego artysty oraz trzech księży, dla których doświadczenie bezdomności ma charakter raczej duchowy. Jak zostało już wspomniane, do portretów dołączone są wywiady. Istnieje pokusa, by wizerunek i swoistą biografię potraktować niczym pewnego rodzaju dowód osobisty, sam cykl zaś uznać za projekt społeczny, którego celem byłoby przywrócenie miejsca w społeczeństwie osobom z marginesu. Jednak takie podejście, które tytułową „różnicę” próbowałoby zniwelować poprzez zawarcie umowy społecznej, tożsamościowego kontraktu jest niemożliwe ze względu na kryzys obrazu, będący kryzysem twarzy, nieustannie zmieniającej się w maskę.
wystawę „Women of surrealism. Franciska Clausen, Rita Kernn-Larsen, and Elsa Thoresen” w kopenhaskim Kunstforeningen GL STRAND recenzuje Wojciech Delikta, Michał Haake komentuje prezentację „Anti-static” w Muzeum Narodowym w Poznaniu, a Kajetan Giziński w rubryce „Duchowość w sztuce” przybliża dzieła i teorię Wassily’ego Kandinsky’ego. W serii „Poznańska awangarda” Agnieszka Salamon-Radecka omawia sylwetkę Jana Panieńskiego.
W październikowym „Arteonie” także, jak zawsze, felieton Andrzeja Biernackiego, inne recenzje, aktualia i stałe rubryki.