W grudniowym „Arteonie” film „Loving Vincent” recenzuje Aleksandra Kargul. Karolina Staszak z kolei przygląda się polskiemu malarstwu współczesnemu w kontekście konkursów: 43. Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2017 i 27. Ogólnopolskiego Przeglądu Malarstwa Młodych Promocje 2017, a Anna Bartosiewicz omawia toruńską wystawę Davida Lyncha. Aleksandra Sikorska recenzuje wystawę „Biedermeier” w warszawskim Muzeum Narodowym. Wojciech Delikta natomiast pisze o nowo otwartym Urban Nation - berlińskim muzeum street artu. Wystawę w Victoria & Albert Museum w Londynie, zorganizowaną w stulecie domu mody Balenciaga, omawia Angelika Warlikowska.
Okładka:
kadr z filmu „Twój Vincent” („Loving Vincent”), reż. Dorota Kobiela, Hugh Welchman, materiały prasowe Next Film
Kadr z filmu „Twój Vincent” („Loving Vincent”), |
Przez dwa lata pracy nad filmem zespół niemal stu polskich oraz zagranicznych artystów wykonał ok. 65 tysięcy obrazów olejnych na płótnie. Mimo że głównym celem było „ożywienie” twórczości artysty (film wprowadza w istniejące, statyczne obrazy ruch, pojawia się w nim także aż 120 postaci, które możemy odnaleźć na jego płótnach), jako modeli dla głównych figur do filmu postanowiono zatrudnić znanych aktorów, których podczas prac nad poszczególnymi wizerunkami niejako „ucharakteryzowano” na ich malarskie pierwowzory (w produkcji wzięli udział m.in. Saoirse Ronan i Jerome Flynn). W trakcie 95-minutowego seansu, w sekwencjach po 12 ręcznie malowanych klatek filmowych na sekundę, opowiadana jest - słowami zarówno świadków zdarzeń sprzed ponad stu lat, jak i samego van Gogha - historia życia i zagadkowej śmierci artysty. Punktem wyjścia dla scenariusza oraz koncepcji twórczej całego przedsięwzięcia stała się nieprawdopodobnie rozbudowana korespondencja między malarzem a jego najbliższymi przyjaciółmi i rodziną, przede wszystkim między nim a ukochanym bratem Theo. Według Kobieli i Dehnela, bezpośrednim impulsem do rozpoczęcia prac nad filmem było zawarte w jednym z listów, zapisane przez van Gogha tuż przed śmiercią stwierdzenie, jakoby „naprawdę mogły mówić za nas tylko nasze obrazy”. Charakterystyczne epistolarne zakończenie stało się także tytułem filmu, a motyw doręczenia korespondencji - podstawą osi fabularnej. |
Sebastian Krok, „Welcome”, 2017, tempera, akryl, lakier do podłóg na pościeli nabitejna krosno, 88 x 132 cm, Grand Prix 43. Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2017 - Nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Nagroda DyrektoraGalerii Bielskiej BWA, fot. Jacek Rojkowski, mat. pras. Galerii Bielskiej BWA |
Wspomnienie poprzedniej edycji oraz ogłoszony kilka miesięcy temu skład jury 43. Biennale Malarstwa Bielska Jesień nie napawały mnie optymizmem. O ile można zrozumieć obecność w tym decyzyjnym gremium Hanny Wróblewskiej jako dyrektor Zachęty (chociaż mam wątpliwość, czy fakt bycia urzędnikiem mówi cokolwiek o kompetencjach krytyczno-artystycznych), o tyle pojawienie się w składzie jurorskim performera Jerzego Truszkowskiego, artysty multimedialnego Jerzego Kosałki oraz promotora sztuki krytycznej Ryszarda Ziarkiewicza od samego początku budziło, na przemian, moje rozbawienie i irytację. Oto w najważniejszym polskim konkursie o losach malarzy rozstrzygali w tym roku - nie bójmy się tego słowa - dyletanci w zakresie malarstwa. Piszę to z pełną odpowiedzialnością już na podstawie zestawu prac, które jurorzy zakwalifikowali do wystawy. Kiedy dyrektor bielskiego BWA i zarazem stały członek kapituły Agata Smalcerz podkreśla, m.in. w tekście zamieszczonym w katalogu wystawy, że po raz pierwszy od lat pokazano w tym roku niemal 200 prac, do czego wyjątkowo wykorzystano także sale neorenesansowej Willi Sixta, gdzie „współczesne malarstwo prezentuje się wspaniale”, to aż chciałoby się wierzyć, że nie mamy do czynienia tylko z przechwałkami organizatora Konkursu. Na szczęście Jerzy Kosałka w swoim tekście spuszcza nieco z tonu, wyznając, że „objawień nie było”. Jak w obliczu braku objawień poradzili sobie jurorzy? Jakimi kryteriami postanowili się posłużyć? |
David Lynch, „When He Went Home The House Was Different”, 2013, © David Lynch, fot. materiały prasowe CSW Znaki Czasu |
Architektura wystawy nawiązuje do „Czarnej chaty” z „Twin Peaks”. Do przestrzeni wystawienniczej prowadzi tunel z charakterystyczną, zygzakowatą posadzką, a granice kilku pomieszczeń wyznaczają czerwone, teatralne kotary – za podobnym materiałem ukryto również zamknięte drzwi, dzięki czemu udało się odtworzyć klimat labiryntu z kultowego serialu Lyncha. Wysokie, przestronne wnętrza na pierwszym piętrze CSW Znaki Czasu korespondują z surową przestrzenią z serialu. Czarne ściany i odpowiednio dobrane oświetlenie ogniskują wzrok patrzącego wyłącznie na dziełach. |
Wiedeń, Cesarska Manufaktura |
Warszawska ekspozycja została podzielona na pięć części, co sprzyja problematyzacji zjawiska i ukazuje jego złożoność: „Mała stabilizacja zacnych Biedermeierów. Rodzina, artysta, społeczeństwo”, „W świecie dziecka. Rozrywka i edukacja”, „Ojczyzna, region, mała ojczyzna”, „Biedermeierowski salon”, „Biedermeier jako projekt estetyczny. Wzornictwo pierwszej połowy XIX wieku” – to kolejne tytuły części ekspozycji. |
Wnętrze Urban Nation Museum for |
Natrafić w Berlinie na street art nietrudno. Niemal każda domowa elewacja, płot, słup, parkowa ławka, lampa czy nawet krawężnik choć raz „padły ofiarą” sprejowego malarstwa. Wielkoformatowe murale, rachityczne tagi, wymyślne typografiki, wielobarwne szablony lub krzykliwe hasła spływają po murach strumieniami farby z puszki. Wszędzie ich pełno - do tego stopnia, że na ów jazgotliwy szum kolorów i kształtów po pewnym czasie nikt specjalnie nie zwraca uwagi. Mieszkańcy przywykli już do tej mieszanki piękna i szpetoty; sztuki i wandalizmu. Graffiti ma przecież w Berlinie długą i przebogatą tradycję. Wystarczy wymienić tu choćby East Side Gallery - grafficiarską arenę na kilometrze muru berlińskiego, stadionowe nieużytki w Mauerparku, zaułki Hackesche Höfe czy zimnowojenne ruiny na Teufelsbergu. Przez ostatnie 30 lat tutejsze ściany puchły sukcesywnie od nawarstwiających się na nich obrazów. Ci, którzy wlepiają wzrok w ziemię, nie uchronią się przed wszędobylskim graffiti. Z pewnością zauważą rozsiane na chodnikach napisy „Urban Nation”. Te malarskie samowolki prowadzą do otwartego przed paroma tygodniami w stolicy Niemiec, pierwszego na świecie muzeum, dedykowanego wyłącznie ulicznej sztuce. Urban Nation Museum for Urban Contemporary Art, bo tak brzmi pełna nazwa tej instytucji, mieści się w wilhelmińskiej kamienicy na Schönebergu, nieopodal tęczowego Nollendorfplatz. Sąsiaduje z nią budynek o fasadzie zmienionej w rozgwieżdżoną galaktykę. Paradoksalnie, narożne wejście do muzeum jest ascetyczne. To jednak tylko pozory, bowiem w środku roi się od najrozmaitszych przejawów street artu, a i elewacje mają przywdziewać co jakiś czas nowe szaty. |
Suknia wieczorowa z jedwabnej tafty projektu Balenciagi, Paryż, 1955, |
Tę wystawę można by zaaranżować na wiele sposobów. Stulecie francuskiego domu mody Balenciaga dało w tym roku asumpt do zorganizowania kilku ekspozycji o hiszpańskim projektancie haute couture. W paryskim Musée Bourdelle pokazano jedynie czarne ubrania, swobodnie aranżując je w przestrzeni galeryjnej pomiędzy wysokimi, marmurowymi rzeźbami, drewnianymi krucyfiksami i barokowymi dziełami. Dla odmiany w hiszpańskim domu mistrza w Getarii wystawiono kolekcję sukien szytych specjalnie dla Rachel L. Mellon, wiernej klientki Cristóbala Balenciagi, a przy aranżacji uczestniczył Hubert de Givenchy, jego przyjaciel. Właściwie o samym projektancie wiemy niewiele. Pierwszego wywiadu udzielił rok przed śmiercią, a zapytany, dlaczego unika prasy, odpowiedział, że ciężko wytłumaczyć ludziom, czym się zajmuje. (...) Ekspozycja w londyńskim muzeum Victorii i Alberta została pomyślana jako retrospektywa, która miała być równie wielka i ważna, jak ta sprzed kilku lat poświęcona enfant terrible świata mody - Alexandrowi McQueenowi. Tytuł wystawy - „Balenciaga: Kształtując modę” („Balenciaga: Shaping Fashion”) - sugeruje, że głównym przedmiotem zainteresowania kuratorki Cassie Davies-Strodder jest aspekt rzemieślniczy projektów Balenciagi, który zasłynął w historii mody dzięki innowacyjnym konstrukcjom ubrań o geometrycznych kształtach - ubrań uszytych z wielu metrów materiału, podtrzymywanego często jednym szwem. |
o Stefanie Krygierze i środowisku łódzkiej awangardy pisze Stefan Szydłowski. Piotr Bernatowicz przybliża historię „Wystawy sztuki meksykańskiej”, przypomnianej w ramach poznańskiego pokazu twórczości Fridy Kahlo i Diega Rivery. Z kolei fotografie Pawła Jaszczuka rekomenduje Weronika Kobylińska-Bunsch. Dorota Żaglewska kontynuując rubrykę o rynku sztuki, pisze o trudnościach wyceny dzieł.
W grudniowym „Arteonie” ponadto inne recenzje, komentarze, aktualia i stałe rubryki.