Zapomniany adres - Malwina Domagała rozmawia z Michałem Mackiewiczem

Rozmowa Malwiny Domagały przeprowadzona w Galerii Zoya z artystą Michałem Mackiewiczem podczas wernisażu wystawy „Zapomniany adres”.

Malwina Domagała: Co jest Twoim największym sukcesem? Czy wyróżniasz w swojej artystycznej biografii zdarzenia o znaczeniu przełomowym?

Michał Mackiewicz: Sukcesem jest dla mnie fakt, że mogę tworzyć, że mam gdzie mieszkać i co jeść. Znam wspaniałych ludzi i mam prawdziwych przyjaciół. Cieszę się życiem, każdym jego przejawem. Nie potrzeba mi triumfów i uznania mas. Sukcesem jest dla mnie to, że się rozwijam. Wciąż idę naprzód i udaje mi się pokonywać kolejne przeszkody. Staram się zachowywać dystans do tego co robię i do siebie. Wolę być niż mieć. Może to brzmi banalnie, ale taka jest prawda. Przełomem w moim życiu była chwila, kiedy przestałem się wahać. Już nie błądzę, nie szukam po omacku. Zrozumiałem, że nie warto się szarpać z całym światem, że lepiej jest płynąć i spokojnie robić swoje. Teraz nie boję się przyznawać do błędów, uznaję swoją niedoskonałość i pracuję nad nią. Szukam dobra w ludziach, w świecie. Staram koncentrować się na tym co mnie buduje, a nie niszczy.

M. D.: W swoich instalacjach łączysz różne techniki, m.in.: rzeźbę, malarstwo, fotografię, sztukę wideo, dźwięk, światło, elementy scenografii. Zadziwia mnie rozpiętość wykorzystywanych przez Ciebie środków wyrazu. Co decyduje o takiej różnorodności form przekazu?

M. M.: To wynika z tego, że fascynuje mnie każda forma artystycznej ekspresji. Czasami kiedy zasypiam wyobrażam sobie, że tańczę flamenco, że jestem mistrzem śpiewającym arie operowe na środku ulicy, albo że dyryguję orkiestrą lub gram w teatrze (śmiech). Moja wyobraźnia przerasta moje możliwości. Ciało mnie ogranicza. Mam wrażenie, że jest mnie więcej niż ja jeden. Trudno to opisać, może to jest jakieś szaleństwo, nie wiem, dar lub przekleństwo. To jest czasami męczące. Uwielbiam muzykę, ciągle ją słyszę w sobie, komponuję ją na bieżąco. Myślę wierszami, cały czas fotografuję, kadruję. Codziennie tańczę. Brzdąkam sobie na wszystkim co wpadnie mi w ręce. Jestem hinduską potrawą pełną różnych przypraw i smaków. Nie potrafię tego powstrzymać. Łączenie rozmaitych środków wyrazu pozwala mi mówić pełniej, tworzyć nie sam obraz lub muzykę, ale całą przestrzeń artystycznego oddziaływania, środowisko. Kiedy jesteśmy w lesie to możemy odbierać go wszystkimi zmysłami i wszystko tam do siebie pasuje, bardzo mi się to podoba. W swojej głowie kreuję całe światy. Tworzę postacie, przedmioty i nadaje im określone cechy. Mają swoje zapachy i smaki, brzmienia i kolory. Nie potrafię myśleć jednobiegunowo.

M. D.: W czasie pracy twórczej odczuwasz więcej momentów zadowolenia czy udręki?

M. M.: Uwielbiam pracować! Kiedy tworzę to jest jak spełnienie snów. Nieraz jest ciężko, nie oszczędzam się, bo ciągle się spieszę i nie mogę się doczekać efektów. Ciągle chodzę brudny od farb i pyłów. Czasami jak wychodzę z pracowni to mam pokaleczone ręce i nogi, zaczerwienione oczy i bolą mnie mięśnie. To jest praca bardzo fizyczna, wymagająca trudu, ale kiedy ją wykonuję to czuję się spójny. Jestem wtedy szczęśliwy jak człowiek, który jest tam gdzie powinien być. Chwile zwątpienia to element tej pracy, tak jak opór samej materii, ale trzeba to pokonywać. Proces twórczy jest zawsze trochę wyboisty, ale uwielbiam każdy z jego etapów.

M. D.: Skąd czerpiesz motywy, inspirację? Czy to proces wnioskowania i korzystania z własnych doświadczeń, czy zdajesz się tylko na intuicję?

M. M.: Dla mnie sztuka poza strefą sacrum nie istnieje. Artyści, którzy wpływają na mnie, których uwielbiam to ludzie ducha! Osoby nie bojące się wnikać w świat metafizyki, które są w nim mocno zatopione. Sztuka widziana w ten sposób w pewnym sensie zawsze mówi o tym samym. Każde nowe dzieło jest kolejną odsłoną tego co boskie i pozazmysłowe, nienamacalne. Odczuwam tę część rzeczywistości w każdej chwili mojego życia i widzę to wszędzie. Nie jest ważne w czym, w trawie, w chmurze czy w pijanym żulu. Istota jest głębiej i to ona jest dla mnie najważniejsza. Mam wrażenie, że dzięki temu źródło inspiracji jest nieskończone i niewyczerpalne. Motywy przychodzą same, to się dzieje naturalnie, wręcz zwyczajnie jak zrywanie jabłek w sadzie.

M. D.: Czy przystępując do realizacji projektu każdy element jest dookreślony? Czy instalacja może przyjąć formę eksperymentu? Czy zakładasz czynnik przypadkowości?

M. M.: Za każdym razem wiem dokładnie co chcę powiedzieć, jaki temat poruszyć. Myślę nad formą bardzo intensywnie. Staram się przygotowywać intelektualnie do danego tematu, mieć o nim jakieś pojęcie. Nie znoszę dyletantyzmu i bezmyślności. Jednak sztuka bez przypadku, eksperymentu nigdy by się nie rozwinęła. Często więc bawię się formą. To pozwala mi odnajdywać nowe środki wyrazu, nowe techniki. Uwielbiam improwizować, jednak aby móc to robić trzeba najpierw coś potrafić, trzeba być świadomym środków, aby móc popłynąć na fali. Staram się stwarzać sobie takie podstawy, pewne ramy. To tak jak standardy w Jazzie. Muzyk musi ich przepracować setki przez wiele lat, aby móc swobodnie poruszać się w strefie dźwięków i móc porzucić ustalone formy, zaprzeczyć im i szukać własnej drogi. Przypadkowość jest pewnym wyzwaniem dla artysty, bodźcem i czynnikiem prowokującym. Przypadek sam w sobie jest nic nie wart, to dopiero twórca potrafi obrócić go w coś wartościowego, dodając kontekst, świadomie go wykorzystując, ustosunkowując się do niego. Zaobserwować to można na koncertach Bobbiego McFerrina. Ten nadzwyczajny muzyk potrafi zaprosić na scenę przypadkowe osoby, z którymi zaczyna śpiewać. Wbrew pozorom nie jest to tylko tani chwyt pod publiczkę. Jest to najwyższa forma improwizacji, bo nie wynika jedynie z wewnętrznych czynników, ale pojawia się w zespoleniu z kompletnie nieprzewidywalnym czynnikiem zewnętrznym. Nie zawsze trafia na osoby potrafiące śpiewać, czasami ci ludzie wydają z siebie wręcz nieartykułowane dźwięki, a jednak w duecie z nim powstaje sztuka! Staram się działać podobnie.

M. D.: W którym momencie decydujesz, że praca jest skończona?

M. M.: W chwili gdy czuję, że zawarłem w dziele wszystko to, co chciałem powiedzieć i że spełnia wszystkie wymogi techniczne.

M. D.: "Zapomniany adres" jak to skomentujesz?

M. M.: To miejsce, które odkrywamy. Istniało sobie gdzieś zagubione, zapomniane. Teraz dowiadujemy się o nim, o tajemniczej przestrzeni kryjącej jakaś zagadkę z przeszłości. Nie wiemy co jest w środku, wiemy jedynie gdzie iść. Co jest tam teraz? Odsłaniamy to co było niewidoczne. Na podstawie odnalezionych resztek możemy ułożyć w całość dawną historię. Dokładne poznanie dziejów tego miejsca zależy od tego jak dobrze je zbadamy, od tego jak długo i dokładnie przyjrzymy się szczegółom, jak bardzo wsłuchamy się w jego dźwięki.

M. D.: Zakładasz interakcję pomiędzy twoją pracą a widzem?

M. M.: Zdecydowanie tak! Moich prac nie można obejrzeć jednym spojrzeniem. Gdy zbliżamy się do nich widzimy szczegóły, ale tracimy obraz ogólny i odwrotnie, chcąc objąć wzrokiem całość odsuwamy się, a drobne elementy zacierają się. Widz musi się poruszać i wnikać w pracę, podróżować po instalacji. Może samodzielnie zrekonstruować historię ze strzępków. Znaleźć własny klucz odczytu.

M. D.: Czy w chaosie, w pewien sposób pogmatwanej przestrzeni jest próba, sugestia uporządkowania?

M. M.: Chaos jest dla mnie bardzo istotnym zjawiskiem. Jest bardzo skomplikowanym algorytmem opisującym świat, formą wyższego porządku. Stopień jego złożoności jest tak wielki, że trudno go precyzyjnie opisać na poziomie logiki. Możliwe jest natomiast odczuwanie tego porządku, jest on widoczny w naturze. Kiedy patrzymy na liście kasztanowca to od razu wiemy jakiego drzewa są to liście. Mają określony kształt, a jednak nie ma dwóch takich samych. Podobnie chmury, ludzkie twarze itp. Chaos sprawia, że pogoda jest tak trudna do przewidzenia mimo, że dzieje się w cyklach, które są zrozumiałe i ogólnie przewidywalne. W naturze każda sprecyzowana forma zawiera dawkę przypadkowości. Nazywam ją boskim pierwiastkiem, śladem Stwórcy. Uważam, że kontemplowanie chaosu zbliża nas do absolutu, pozwala lepiej odczuwać boski porządek i odkrywać go w sobie. Artysta rozumiejący mocniej to zjawisko może lepiej oddawać ducha tego co widzi, jego specyfikę. Wiedzieli to chińscy, bądź japońscy artyści, którzy wymyślili impresjonizm dużo wcześniej niż Europejczycy. Nie starali się tworzyć jedynie realistycznych odwzorowań, tylko przedstawiać istotę obserwowanych zjawisk. Ja również korzystam z chaosu, z jego pozornej przypadkowości i kodu natury właśnie po to, aby moje prace były prawdziwsze i głębsze.

Galeria prac


Powrót