Za drzwiami ostatniej poczekalni

Wernisaż: 2017-03-03 18:00


Pod przewrotnym tytułem kryje się cykl obrazów, wśród których nie ma klasycznego pejzażu. Jest parę prac, które można by z pewnym trudem uznać za odmianę pejzażu miejskiego, ale już wnętrze salonu lub kościoła nie mieści się w tej kategorii. Tym bardziej nie jest pejzażem widok rzymskiej via Fani przedstawiający scenę zamachu na  Aldo Moro. Nie chodzi więc o pejzaż w klasycznym rozumieniu malarskiej typologii, ale o "landscape" w znacznie szerszym antropologicznym sensie. "Land" w koncepcji, do której odnosi się artysta, oznacza ziemię, która nas zrodziła i uformowała, i do której nieodwołalnie przynależymy. "Scape", a właściwie etymologicznie "shape”, to kształt, jaki ludzie nadają rzeczywistości w wymiarze fizycznym, ale też forma lub raczej formy, w jakie człowiek ujmuje świat, aby go zrozumieć. Ziemia w tym kształcie, której człowiek jest częścią, jest prawdziwym przedmiotem zainteresowania Alka Slona. Plac w Lizbonie nie jest ujęciem z jednego nieruchomego punktu widzenia, tak jak go widzi nieczułe oko aparatu fotograficznego. Staje się formą złożoną, sumą doświadczeń, może też lęków, nadziei i aspiracji. Zawiera w sobie inne place kiedykolwiek zobaczone i odczute - sumę wszystkich placów, co ostatecznie podważa realność jego istnienia. Obraz wypełniają charakterystyczne formy i zagięcia przestrzeni, a w szczególności ogólna emocja miejsca.

W porządek widzenia Alek Slon wprowadza element znaczeń i uczuć. W konsekwencji czas i przestrzeń tracą swoje fizyczne właściwości - stają się plastyczne. Nie sposób rozpoznać pory dnia lub konkretnego roku a nawet dekady. Euklidesowy trójwymiarowy porządek deformuje się i spłaszcza, za to obrzeża zyskują na konkretności kosztem centrum, które zazwyczaj gości pustkę - pole potencjalnego działania. Ulotne wrażenia i emocje, które pochodzą z bezpośredniej obserwacji świata, zostają zapisane w strukturze obrazu i zyskują zdolność przyłączania nowych sensów. Tworzą mnemotechniczne węzły, które przywołują ciąg wrażeń, zaczyn nowej historii - stają się mitologią.  

Podróż, w którą zabiera nas artysta, posiada własną retorykę wędrówki i określony cel. Jest nim nazwanie poprzez namalowanie. Wybrany fragment codzienności dany w głęboko subiektywnym odczuciu, dopiero wtedy, gdy zastygnie na obrazie w swojej właściwej formie, może się otworzyć na inne sensy - stać się miejscem spotkania. Kiedy to się uda, końcowy horyzont przesuwa się dalej, a my kontynuujemy podróż w labiryncie znaczeń. Poruszamy się w rzeczywistości bytów, których ontologiczny status jest nieostry. Rzeczy nie dzielą się już na istniejące i nieistniejące. Każde miejsce jest trochę prawdziwe, a trochę zmyślone. Podlegamy inicjacji do świata pełnego intymnych relacji z przedmiotem. Obserwacja jest wnikliwa, a zarazem czuła. Rejestrujemy desenie i ornamenty oddane pieczołowicie, jak dachówki na domku z dziecięcego rysunku - znak ludzkiej obecności. Zmitologizowana poetycka przestrzeń - wielowarstwowa, niejednoznaczna i heterogeniczna, wymyka się łatwym klasyfikacjom. Sekwencja kalejdoskopowych pejzaży stopniowo intensyfikuje przeżycia. Percepcja włącza poszczególne obrazy w strukturę naszej własnej wyobraźni i przywołuje nieoczekiwane skojarzenia. Tym razem my sami błądzimy po ścieżkach wspomnień, a poszczególne pejzaże zapraszają, żeby w nich zamieszkać. Jeśli gdzieś jest kres tej wędrówki, to być może znajduje się on za drzwiami ostatniej poczekalni.

 

Katarzyna Haber-Pułtorak





Powrót