V Biennale Fotografii w Poznaniu




Biennale Fotografii w Poznaniu odbywa się już po raz piąty. Spośród innych polskich imprez fotograficznych, które ostatnio są niezwykle liczne, wyróżnia je jasno postawiony temat, określający - przynajmniej wstępnie - założenia wystawy głównej, jak i wszystkich innych ekspozycji i imprez towarzyszących. W roku bieżącym tematem tym była "Tożsamości (świat – medium – fotograf)". 

Wystawa wiodąca, tradycyjnie odbywająca się w Galerii Miejskiej Arsenał, zrealizowana została przez młodego kuratora warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski Adama Mazura, autora m.in. bardzo głośnej wystawy "Nowi Dokumentaliści". Zatytułowana "Antyfotografie" odnosiła się wprost do historycznej prezentacji zdjęć Beksińskiego, Lewczyńskiego i Schlabsa z 1959 r., która odbyła się w Gliwickim Towarzystwie Fotograficznym. 

Wystawa okazała się bardzo udanym projektem, pokazanym z dużą lekkością i pewną, nie przesadzoną jednak, dawką humoru. Obroniła się zarówno jako inteligentna prezentacja kuratorska, która w jasny sposób stawia tezę, a następnie - na podstawie adekwatnie dobranych argumentów ją udowadnia, a także obroniła się jako propozycja dla zwiedzających, bo oglądało, a częściowo także czytało się ją z duża przyjemnością. "Antyfotografie" Mazura to zbiór zdjęć opatrzonych obszernymi, często autorskimi opisami i komentarzami. Nie chodzi w nich o pokazanie "fotograficzno-muzealno-kolekcjonerskiej" wartości fotografii, bo jako przykłady często służą nie zdjęcia tylko wydruki, a czasem wręcz kserokopie. Kurator pomieszał w prezentacji prace różnych autorów: różnych pokoleniowo i estetycznie, o odmiennym podejściu do fotografii, zapisu wizerunku, stosunku do odwzorowywania rzeczywistości i dokumentalnej czy dokumentacyjnej jego roli. Najogólniej teza Mazura nie jest nowa (także ona): mówi o tym, że wszystko już było. Te same wątki czy wręcz kalki wizualne pojawiają się w twórczości różnych fotografów. Czasem jest to zamierzone działanie, czasem czysty przypadek. Czasem autorzy takiego przypadku woleliby zdecydowanie uniknąć jak fotografowie z pokolenia trzydziestoparolatków, których zafrapował wizualny aspekt stojących na przedmieściach pustostanów, a czasami jest to im obojętne, jak przy dokumentowaniu zabudowań pofabrycznych i zapisywaniu postindustrialnej estetyki na początku i na końcu XX wieku. Zdjęcie, fotografia, wizerunek, icon, image, picture - zaskakującej jest drugie i trzecie życie wizualnego zapisu jakiegoś wycinka rzeczywistości, zdarzenia, myśli czy pomysłu. Funkcjonuje często w oderwaniu od autora i jego zamysłu. Nie sposób uniknąć cytatów, palimpsestów, powtórzeń i plagiatów. W nadprodukcji obrazów, i w nadprodukcji ich interpretacji oraz zastosowań, twórcy, widzowie, oglądacze gazet i telewizorów - wszyscy zjadamy własny ogon. Wszystko, co jest tworzone nie jest już fotografią, lecz anatyfotografiami, i nie ważne czy jest to wynik hołdu dla poprzedników, jak Karola Radziszewskiego dla Natalii LL, czy też celowego oszustwa, nawet tak dowcipnego, jak przemalowane paszportowe zdjęcie Rafała Bujnowskiego, przefotagrafowane po raz kolejny, w celu skutecznego zmylenia kontroli granicznej. I nie istotne też jest, czy taki homage pozwala nadać rozpoznawalnej "ikonie" sztuki współczesnej nowy kontekst znaczeniowy, czy też nie, i czy było to w ogóle celem takiego działania. Zresztą, w kreacji Mazura zupełnie nie chodzi o sztukę, tylko o oszustwo współcześnie wpisane w zdjęcie czy jakikolwiek wizerunek. Jesteśmy łudzeni i oszukiwani na każdym kroku, celowo lub nie, dajemy się zwodzić lub się przed tym bronimy, ale tak na prawdę uniknąć tego już nie możemy. Trzeba się z tym pogodzić. Nie ma obiektywizmu w fotografii, nie ma prawdy wizerunku, dokument w zasadzie niczego nie dokumentuje, ani zdarzenia, ani naszej tożsamości. Kiedy się z tym pogodzimy, kiedy zgodzimy się na zalanie antyfortografiami to ekspozycja poznańska naprawdę będzie dla nas zabawna i przyjemna, jak rozwiązanie mądrze przyrządzonego rebusu. A że to rebus dla inteligentnych i choć trochę obeznanych z kulturą wizualną? No cóż, jakaś trudność musi być, wszak jesteśmy w galerii.

Poznańskie Biennale, choć zdominowane przez wystawę główną, nie tylko z niej jednak się składało. Spośród pozostałych wystaw wyróżniały się szczególnie te przygotowane przez Centrum Kultury Zamek, choć przyznać trzeba, że wszystkie miały wymiar raczej historyczny.
Ekspozycja fotografii z prywatnej kolekcji Galerii Piekary prezentowała kilkadziesiąt zdjęć najwybitniejszych klasyków fotografii światowej, których prac zazwyczaj nie mamy okazji w Polsce oglądać, co najwyżej okazyjnie, na ich krótkoterminowych wystawach indywidualnych. Nie ma ich w naszych zbiorach publicznych, o prywatnych już nie mówiąc. Zaprezentowane odbitki to nie tylko dzieła wybitnych twórców, ale także znane, ciekawe i znakomite ich prace. To w fotografii ważne (oczywiście tylko wtedy, jeśli zapomni się o "antyfotografiach"): jakość odbitki, czas jej powstania, stan zachowania. Tutaj wszystko było bez zarzutu, a prezentowany zbiór to tak na prawdę tylko fragment większej kolekcji, którą prawdopodobnie na kolejnym Biennale będzie można zobaczyć w całości. Przygotowany na bieżący pokaz wybór to reprezentatywne przykłady fotografii oscylujących wokół sposobu traktowania ciała ludzkiego jako materii budującej obraz oraz poszukiwań nowych rozwiązań formalnych w I połowie XX w. Obok twórców eksperymentujących z obrazem, takich jak Alexander Rodchenko, Man Ray, czy Raul Hausmann, na ekspozycji pojawili się członkowie niemieckiej grupy Fotoform: Christem Strömholm i Heinz Hajek-Halke. Problem reprezentacji ciała ludzkiego został pokazany między innymi poprzez skonfrontowanie klasycznej twórczości Frantiska Drtikola z pracami prowokującego Nabuyoshi Arakiego czy Nan Goldin. Zupełnie inne ujęcie wizerunku człowieka, silnie podkreślające społeczny kontekst widać na przykładzie reporterskich ujęć Arno Fischera.

Kolejna propozycja Centrum Kultury Zamek to obszerna wystawa jednego z klasyków fotografii rosyjskiej Michaiła Daszewskiego. "Zatopiony czas. Rosja XX w. 1962-1992" to wystawa na czarno-białych zdjęciach pokazująca ten kraj w ujęciu, jakie mogłoby być ilustracją do "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa. Wręcz czasem patrząc przez okno kuchni-komunałki szuka się wzrokiem końcówki znikającej na niebie miotły kierowanej przez demoniczno-socjalistyczną czarownicę. Zdjęcia pochodzące z drugiej połowy XX w. obrazują Rosję, w której przez dekady nic się nie zmieniło. Zmieni się dopiero za Gorbaczowa, ale to już inna opowieść. 
Ostatnia wystawa zamkowa także pozostawała w kręgu dokumentu, tym razem autorstwa polskiego, a wręcz poznańskiego twórcy Andrzeja Florkowskiego. Świetne zdjęcia, zwłaszcza cykl "Stocznia" także pokazywały czas miniony, a ostrość widzenia autora, wrażliwego plastycznie, ale też mającego oko bystrego obserwatora zjawisk socjologicznych warto było zobaczyć.

Z pozostałych propozycji Biennale na uwagę zdecydowanie zasługiwała wystawa Wojciecha Gilewicza "Oni", prezentowana w Galerii Ego. Tytułowi "Oni" to jedna i ta sama osoba, a do tego autor zdjęć. Używając filtra połówkowego fotografuje siebie, kreując nierealne sytuacje nacechowane ogromnym ładunkiem intymności. Starając się dobierać własne wizerunki, tak aby w obrębie jednego zdjęcia różniły się strojem i fryzurą, snuje opowieść o dwóch tożsamością w obrębie jednej osoby lub o życiu bliźniaczych braci w jednym mieszkaniu, a może o mieszkającej razem homoseksualnej parze. Nie ma to większego znaczenia, bo tak na prawdę podświadomie czujemy, że jest to resekcja na temat samotności, której jakaś cześć tkwi w każdym z nas, tak samo jak egoizm, zagubienie, potrzeba bliskości i poczucie wyobcowania. Zdjęcia Gilewicza z jednej strony mówią o tym wszystko, z drugiej zostawiają wielki margines na samodzielne przemyślenia.

Wśród pozostałych wystaw warto zwrócić uwagę jeszcze na propozycję kolejnej warszawskiej kuratorki Karoliny Lewandowskiej. Zaproponowała ona "Przypomniane, zmienne, zbuntowane" - kameralną wystawę pięciorga młodych twórców, w której rozważała kwestię pamięci. Oglądając te propozycję odnosiło się wrażenie, że młodzi twórcy - pokolenie lat 70. i 80. - próbują się ustosunkować do tej kwestii, jest ona dla nich istotna - wchodzili wszak w dorosłość w okrasie braku przejrzystej mapy przyjmowania postaw i starają się to nadrobić. Idzie im to jednak - niestety - nieporadnie. Wszystkie projekty, mimo dużej różnorodności, można było odczytać jako dosłowne przepracowanie własnej przeszłości w poszukiwaniu tożsamości. Wszystkie okazały się naiwne dość i niedojrzałe, a ich największą zaletą było samo podjecie do tematu. Lewandowskiej udało się poznać pewną typową, jak można mniemać pokoleniową postawę, obraz tej postawy jednak nie zachwyca.

Poznańskie Biennale w tym roku było udaną imprezą. Były jednak i minusy. Zapowiadany przez organizatorów przegląd portfolio nie odbył się z braku chętnych. Trudno się temu dziwić, skoro wyznaczony na piątek, czyli dzień powszedni, poprzedzał podobny przegląd zaplanowany na krakowskim Miesiącu Fotografii. Udział w obu imprezach praktycznie wykluczał rozkład jazdy PKP, więc młodzi adepci fotografii wybrali tę, odbywającą się w weekend. W programie Biennale zabrakło też wyraźnego głosu środowiska poznańskiego. Poznań niby fotografią stoi, a już na pewno poznańska ASP oferuje najciekawsze, w skali kraju, propozycje dla młodych fotografików. Ma świetnych wykładowców, a i absolwentów nie musi się wstydzić. Młodzi ludzie jadą do Poznania jak do fotograficznej Mekki. Na Biennale nawet cienia tego faktu nie dało się zauważyć. Tak, jakby Biennale sobie, a środowisko poznańskie żyło sobie.
 

 
  

 

V Biennale Fotografii, Poznań 11 maja - 10 czerwca 2007

________________________________
Tekst: Agnieszka Gniotek
Relacja przygotowana przez Artinfo.pl                   



Galeria prac


Powrót