Rembrandt i Caravaggio - wystawa w Amsterdamie




Jak wiadomo, 400-letnią rocznicę urodzin Rembrandta postanowiono uczcić, ogłaszając rok 2006 Rokiem Rembrandtowskim. Zorganizowano już szereg wystaw uświetniających tę okrągłą rocznicę, z których bardziej znaną i nagłośnioną medialnie jest wystawa „Rembrandt - Caravaggio” w Muzeum Van Gogha i Rijksmuseum w Amsterdamie.
Szum medialny wydaje się jak najbardziej na miejscu; w końcu nie codziennie możemy oglądać obrazy jednego z tych mistrzów zgromadzonych w jednym miejscu, a co dopiero obrazy obu gigantów malarstwa na raz.

Twórczość i geniusz każdego z nich jest dobrze znany. Postrzegani często jako mistrzowie operowania światłem i cieniem, często wsadzani są do wspólnej szuflady ekspresyjnego barokowego malarstwa, które może zakłócić odbiór indywidualności każdego z nich. I tu właśnie wychodzi naprzeciw zorganizowana w Amsterdamie ekspozycja. Zestawienie obrazów obu autorów pozwala dopiero dostrzec jak różne jest ich malarstwo, tak w tonie barw, jak i nastrojowości - zbliżonej w obu przypadkach ekspresji, ale w odmiennym wydaniu.

Rembrandt urodził się dopiero 4 lata przed śmiercią Caravaggia i tworzył do 1669 roku, kiedy ten zmarł już w 1610. Mimo to, Rembrandt uważany jest za najlepszego interpretatora sztuki Caravaggia, bijącego na głowę tych wszystkich artystów, którzy mieli okazję zetknąć się z jego malarstwem jeszcze za jego życia, bądź chwilę później. Oglądanie twórczości każdego z nich dostarcza sporą dozę emocji i przeżyć zarówno plastycznych, jak i intelektualnych. Zestawienie ich obu uświadamia dopiero jak bardzo różna była ich twórczość, mimo, iż realizowała podobną „strategię” światła i cienia. Pierwsze stwierdzenie jakie się nasuwa, to że malarstwo obu jest bardzo ekspresyjne, jednak gdy u Caravaggia dominuje jakiś tragiczny dramat, to u Rembrandta widzimy wielkie emocje pokazane w bardzo intymny sposób. 

Ta możliwość porównania ich twórczości w jednym miejscu, na podstawie sprowadzonych z całego świata dzieł, jest niewątpliwie jednym z głównych atutów wystawy. O jej wartości medialnej i artystycznej, jak i randze wydarzenia nie będzie tu mowy, bo rzecz wydaje się oczywista. Na parę „nieartystycznych” szczegółów można jednak zwrócić uwagę.

Po pierwsze, choć nie najważniejsze - budujące wrażenie przed wejściem do muzeum: długa, gęsta kolejka ludzkiego tłumku, garnącego się do sztuki. Jest potrzeba w narodzie (chciałoby się powiedzieć). Ludzie stoją, spokojnie czekają, by zażyć trochę wielkiego malarstwa. Kolejka do Rijksmuseum spowodowana jest być może tym, że banery anonsujące wystawę powieszone są na jego ścianach, podczas gdy główna część ekspozycji mieści się w Muzeum Van Gogha, do którego też wiedzie kolejka, ale już mniejsza. 

Sprawa druga dotyczy oczywiście pieniędzy, jakimi dysponują wielkie muzea w świecie. Każdy wie, że brak „takich” wystaw w Polsce spowodowana jest między innymi brakiem funduszy mogących pokryć ogromne sumy ubezpieczenia sprowadzanych z zagranicy dzieł. Tu widać, że ten akurat problem nie blokuje przedsięwzięć. Pomijając część rodzimej kolekcji malarstwa Rembrandta, resztę obrazów sprowadzono z około 10 instytucji na całym świecie, m.in. Rosji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, USA. Człowieka ogarnia podziw i smutek zarazem. Widać jak na dłoni, że to jednak jest możliwe, i tak się robi, ale nie każdy może sobie pozwolić na tą przyjemność. Nie wiedzieć czemu pojawia się tu zupełnie irracjonalna i beznadziejna w swojej istocie uwaga, że mimo to i tak nie sprowadzono wszystkich obrazów obu artystów.

Sprawa trzecia to rozmach i pomysłowość, oparta na bardzo prostych metodach. Główna część ekspozycji przedstawiana jest w Muzeum Van Gogha, co też nadaje smaczek - stare, XVII-wieczne europejskie malarstwo w nowoczesnym, nie tak dawno zaprojektowanym budynku. Żeby jednak i Rijksmuseum nie pozostało „tylko” ze stałą kolekcją, pomijając pokazywane w niej obrazy Rembrandta, jedną salę przeznaczono na ekspozycję tych dzieł artysty, które budziły wątpliwości co do autorstwa, daty powstania i historii. Zdjęcia z badań w podczerwieni, promieniami rentgena, widoczne przemalówki, wyjaśnienia jak docierano do podstaw pozwalających ustalić autorstwo i czas powstania, naprawdę budzą w człowieku zmysł detektywa i chęć badania, rozszyfrowywania, ustalania. 

Kwestia aranżacji, utrzymania jej jednolitej linii plastycznej, wizualnego wprowadzania w wystawę już od samych drzwi wejściowych, przez korytarz, aż do sali ekspozycji - to kolejna sprawa. O wszelkich gadżetach związanych z wystawą, prezentowanych w sklepie muzealnym, nie warto nawet wspominać. Powszechnie wiadomo, że asortyment jest tu tak różny i atrakcyjny, że choć niektóre przedmioty wydają się zupełnie niepotrzebne, są mimo wszystko i tak chętnie kupowane. 

Wśród tych wszystkich pozytywnych (że aż wpędzających w odrętwienie) odczuć, chciałoby się dopatrzyć w końcu jakiegoś niedociągnięcia. Jak się chce, to można. Cierpliwie szukając, z cieniem przyziemnej satysfakcji wreszcie się odnajduje. Jest to jeden ze sposobów wieszania tabliczek z informacją edukacyjną na temat dzieł. Zdarza się, że nie wiszą one w bezpośrednim sąsiedztwie prezentowanych 2, 3 lub 4 obrazów, tylko tkwią zgrupowane w jednym końcu ściany, co - biorąc pod uwagę tłumy, jakie przebywają w salach - nie ułatwia zwiedzania. Taki to minus wystawy. 

Rembrandt - Caravaggio
24 lutego - 18 czerwca 2006


Rijksmuseum, Van Gogh Museum
Paulus Potterstraat 7, Amsterdam

codziennie 10.00 - 18.00
piątki - 10.00 - 22.00

________________________________
Tekst i zdjęcia: Jolanta Gumula
Relacja przygotowana dla Artinfo.pl                   



Galeria prac


Powrót