Relacja z 27 Krakowskich Targów Kolekcjonerskich




Kraków, Rynek Główny 
20,21,22 czerwiec 2003

27 Krakowskie Targi Kolekcjonerskie

W miniony weekend na Rynku Głównym w Krakowie odbyły się już 27 Targi Kolekcjonerskie, tradycyjnie organizowane przez Krakowski Klub Kolekcjonera. Tegoroczne gościły około 150 wystawców z 31 miast całej Polski; najwięcej zjechało ich ze Śląska. 
Sama powierzchnia wystawiennicza zajęła ok. 1/4 powierzchni Rynku, co w porównaniu z ubiegłymi latami, kiedy to rozciągała się na połowę jego wielkości, nie wydaje się imponująca. Z roku na rok jest też mniej odwiedzających. 
 
Tym razem organizatorzy liczyli na większy ruch – był to w końcu czas długiego weekendu, a w Krakowie odbywał się szereg towarzyszących mu imprez. Ilość odwiedzających oszacowano na ok. 1000-1200 osób, czyli niewiele. Może to wina wyjątkowo podłej pogody – 3-dniowe ulewne deszcze i porywisty wiatr był w stanie odstraszyć nawet najbardziej zapalonych poszukiwaczy staroci. Utrudniał także eksponowanie przedmiotów – przykryte niebieskimi lub przezroczystymi workami skutecznie się chowały nie tylko przed obiektywem aparatu, ale także wzrokiem zwiedzających. Zniechęcająca była też cena biletu wstępu – 5 zł. Niby niewiele, jednak pojawiły się głosy, że tego typu imprezy w ogóle nie powinny pobierać opłat za wejście (tak jak to jest w Bytomiu i Wrocławiu), jeśli chcą sobą zainteresować innych. Na skutek tego najwięcej osób krążyło wokół sznurów ogradzających powierzchnię wystawienniczą i zza tej bariery przyglądało się oferowanym przedmiotom.
 
Sama oferta i sposób jej eksponowania na pierwszy rzut oka nie odbiegał od atmosfery jaka panuje na coniedzielnych giełdach staroci na tzw. Grzegórzkach w Krakowie. Jak to się mówi – szwarc, mydło i powidło, pośród których czasem wypatrzyć można jakieś dobrej klasy cacko. Porozkładane na kocach, rzadziej na straganach – przypominały bazary, na których każdy wyprzedaje to co ma. Ale – według zapalonych zbieraczy – właśnie w takich miejscach można znaleźć coś ciekawego.
A oferowano wszystkiego po trochu – były przykłady ponad 120 tematów kolekcjonerskich.

Piękną dziedzinę malarstwa dumnie reprezentowały (delikatnie mówiąc) kopie, będące w rzeczywistości „fałszywkami”. Sygnowane kwiaty Karpińskiego (za 2000 zł) aż błyszczące od nowości, „oryginalne” portrety Witkacego (ok. 1000 zł), cudem uchowane gdzieś dzieła Podkowińskiego (od 3000 zł) – można by rzec – istne zagłębie dobrego malarstwa.
Ze sreber najwięcej oferowano stołowych XIX i XX-wiecznych. Nie zadowoliły jednak wytrawnych kolekcjonerów. Pojawiło się parę ciekawych srebrnych łyżeczek rosyjskich lub niemieckich (ceny od 80 zł); srebrne kubki, tzw. kiduszowe (w cenie 150-200 zł), nie posiadające jednak sygnatury, wizytowniki, w tym art-decowski, sprzedany za 1300 zł, przeciętnej jakości solniczki.
 
Porcelany było sporo, ale tej naprawdę dobrej niewiele. Zabrakło XVIII-wiecznej Miśni, oferowano za to stanowiący świetny przykład wyrobów berlińskich talerz z ręcznie malowanymi motylami. Posiadał oryginalny znak markowy i sygnaturę malarza. Kosztował tylko 80 zł, ale był uszkodzony. Powodzeniem cieszyły się niewyszukane figurki mogące zdobić mieszkanie, takie jak np. fenki (liski pustynne, ok. 100 zł), aniołki lub ptaszki. 
Szkło prezentowało się nader skromnie. Poszukiwanego art-decowskiego nie było prawie wcale, karafinki i pucharki także należały do rzadkości. Spotkać można było za to tzw. karczmiaki (kieliszki) z 2 poł. XIX w., ładne flety (wąskie, wysokie wazoniki) z pocz. XX w. w cenie 40-60 zł i naprawdę interesujące kule – przyciski do papieru (400-1000 zł). Imitujące szkło weneckie, pochodziły w rzeczywistości raczej ze Śląska, co nie umniejszało ich dużej wartości artystycznej. Ciekawostką był szklany puchar masoński z przełomu XVIII/XIX w., kupiony w ekspresowym tempie za 450 zł. 
Oferowane meble pozowały na stare wyroby Angielskie i Holenderskie, w istocie większość z nich wykonana była całkiem niedawno. Tkanin (dywanów, chust) nie było wcale.
Usatysfakcjonowany mógł poczuć się ten, kto gromadzi stare odznaczenia wojskowe, mundury, i ogólnie mówiąc militaria. Zdarzyły się tu nawet typowe polonika, jak np. tzw. nieśmiertelnik, należący ponoć do pewnego oficera z armii Andersa, który poległ w bitwie pod Monte Cassino (250 zł). 
Kogo zadowalają ikony wykonane „wczoraj”, mógł kupić ich sporą ilość. Podobnie jak judaika, sprytnie imitujące okazy sprzed lat.
Było też sporo przedziwnych przedmiotów, na co dzień nie spotykanych w galeriach czy antykwariatach. Stare przyrządy naukowe, okulary, a nawet piękne globusy (prawdziwa gratka dla biblioteki zamożnego domu) i wiekowe instrumenty muzyczne w cenie od 400 do 1500 zł. Handlujący nimi nie posiadają własnych sklepów czy salonów z antykami; są po prostu pasjonatami chcącymi zaprezentować swoje kolekcje. 
Podsumowując – tegoroczne targi nie należą do najbardziej udanych. Wini się za to pogodę, płatny wstęp, przede wszystkim zastój na rynku. Według organizatorów, kolekcjonerstwo zaczęło podupadać po 1989 r. Coraz mniej jest też młodych osób, które zarobione pieniądze wydadzą na coś ładnego i starego, niekoniecznie praktycznego. 
Kolejne targi przewidywane są na wrzesień tego roku. Może przyniosą bardziej optymistyczne refleksje. 
 

  
    
Tekst i zdjęcia: Jolanta Gumula
Relacja przygotowana dla Artinfo.pl
 
 



Galeria prac


Powrót