Monochromatyczna dziecięca pamięć
Pod przewrotnym tytułem kryje się cykl obrazów, których wymowa daleka jest od arkadyjskiej sielanki. Obrazy Marty Kiniewicz Bruszewskiej niepokoją. Ich tajemnicze przesłanie pełne niejasnych, nonsensownych podtekstów stawia przed widzem wyzwanie. Artystka niechętnie podpowiada interpretacyjne tropy. Pozostawia je intuicji widza. Punkt wyjścia stanowią zdjęcia z rodzinnego archiwum. Artystka buduje swoje dzieło na dziecięcej pamięci. Daleko tu jednak do nurtu czułych wspomnień Proustowskiej magdalenki.
Wśród bohaterów obrazów uwagę przykuwa pojawiająca się raz po raz postać dziewczynki, być może alter ego artystki. Wydaje się wyraźniejsza i bardziej realna od pozostałych. Prowadzona jest przez dwie kobiety, których płaskie sylwetki obwiedzione zostały grubym konturem niczym w grafikach Juliana Opie, i którym zabieg ten odbiera jakąkolwiek realność. Dziecko zawisa w dziwnej nieistniejącej przestrzeni pomiędzy podtrzymującymi dłońmi babki i matki. Bohaterka powraca wśród dzieci pozujących do zdjęcia. Jedna z postaci w ogóle zanikła pozostawiając po sobie mazaje farby. Ostre geometryczne linie tną niczym mozaika tę enigmatyczną figurę, przywodzą na myśl połać mięsa przewiązaną sznurkiem. Trójka dzieci szykuje się do zniknięcia. Ich rysy tracą czytelność. Mrok i chaos tła wydaje się nieubłaganie pożerać każdy rozpoznawalny szczegół. Jedyną realność zachowuje dziewczynka, której twarz wyraża dojmujący smutek.
Obrazy są w zasadzie monochromatyczne. Po części chodzi o nawiązania do kolorystyki starych zdjęć, ale zabieg również wynika z chęci wprowadzenia estetyki snu oraz skierowania uwagi widza na znaczenie obrazu, a nie na jego stronę dekoracyjną. Artystka analizuje stosunek form przestrzennych. Zderza neutralne jednolite tła, płaskie, niekiedy wręcz papierowe postacie, z partiami realistycznie wystudiowanymi. Gdzieniegdzie otwiera się iluzjonistyczna otchłań. Jej głębia uzyskana zostaje poprzez rozpiętość waloru. Różnica ciężaru form tworzących poszczególne części obrazu staje się elementem konfliktu. Buduje napięcie i wzmaga ekspresję. Niektóre partie, pozornie nieistotne, występują z tła ku widzowi niemal namacalnie, tworząc zagadkowy język znaczeń. Dzieje się tak w przypadku lunety, czy butli płetwonurka. To szkiełko i oko, dzięki którym usiłujemy racjonalizować świat. Artystka zdaje się stawiać pytanie o przyszłość, o możliwość przewidzenia wydarzeń, o los zapisany w gwiazdach.
Talent Marty Kiniewicz dojrzewał długo. Artystce, absolwentce historii sztuki towarzyszyła świadomość trudności w wypracowaniu własnego oryginalnego sposobu wypowiedzi artystycznej, świadomość powielalności. Momentem przełomowym stała się lektura Rene Magritte’a 8 metod rozwiązywania kryzysu powstałego podczas odtwarzania przedmiotów na płótnie. Surrealistyczna zmiana skali, hybrydyzacja, wyjęcie z kontekstu dało impuls do stworzenia świeżej, niepoddającej się łatwym interpretacjom formuły malarskiej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to dziwne malarstwo rodem z seansu mediumicznego stwarza pozór istnienia innego, nieuchwytnego wymiaru. Bardziej odwołuje się do sfery ducha i do absolutu aniżeli dostępnej nam fizyczności. Operuje językiem nie zawsze czytelnych symboli, gdzie przewodnikiem może być tylko intuicja.
Kurator - Katarzyna Haber-Pułtorak
Powrót