Melancholia - Galeries nationales du Grand Palais



 

„Niech żyje melancholia” – oto najkrótsza recenzja z trwającej do 16. stycznia 2006 wystawy „Melancholia: szaleństwo i geniusz Zachodu” zorganizowanej w paryskim Grand Palais. Można by dodać: „niech dalej żyje”, bo podobno towarzyszy ludzkości od ponad dwóch tysięcy lat. Stan definiowany jako „choroba charakteryzująca się głębokim smutkiem i utratą chęci do życia i która stanowi zazwyczaj ogniwo rozwojowe psychozy maniakalno-depresyjnej”. 
Zewnętrznym stereotypem tego stanu jest zazwyczaj siedząca postać z opartą na dłoni, spuszczoną głową. Nie inaczej więc otwiera tę niezwykłą ekspozycję pierwszy eksponat. W świat melancholii wprowadza widza rzeźba okrutnego i przebiegłego Ajaksa (autor nieznany, brąz, I w. p.n.e.), który w zdobytej Troi wdarł się do świątyni Ateny i zgwałcił Kasandrę. Pozbawionemu honoru herosowi pozostało tylko rozmyślanie nad śmiercią...

Podzieloną na osiem rozdziałów wystawę, na ktorej zgromadzono ponad 250 obiektów kończy równie symboliczne dzieło, tym razem znanego autora – australiskiego specjalisty od efektów specjalnych, Rona Muecka – „ Big Man”. Stworzona w roku 2000 rzeźba z żywicy i poliesteru przedstawia opasłego jegomościa o metalicznym spojrzeniu, które wyrażać może zarówno nieskończenie wielki smutek jak i niewyobrażlną złość.


Czy „Big Man” jest syntetycznym klonem „Ajaksa” i co się zmieniło przez 21 wieków – oto artystyczne wyzwanie wystawy o chorobie, za którą według starożytnych odpowiedzialna była wydzielana przez śledzionę żółć, a którą Heidegger określił jako stan, kiedy „ byt w całości staje się kruchy”... Niezwykły temat wystawy jest również doskonałą okazją do zobaczenia dzieł, które bardzo rzadko opuszczają miejsca swej stałej ekspozycji, jak na przykład olej na drzewie Lucasa Cranacha „Melancholia” z kolmarskiego muzeum Unterlinden. Podobnie, tylko na tego typu wystawie zobaczyć można „Mnicha na brzegu morza” Caspara Davida Friedricha.

















Zdziwić może galeria przedmiotów nie mających na pozór nic wspólnego ze sztuka, jak zegary, piaskowe klepsydry, czy niezwykłe astrolabium z 1602 roku.

Odpowiedź znajdziemy na grawiurze Albrechta Dürera (1471-1528) – „Melancholia I” , która stanowi swego rodzaju klucz do tajemnicy paryskiej wystawy. Obraz przedstawia zrozpaczoną kobietę , u której stóp leżą przedmioty odnoszące się do geometrii. Wschodzące na horyzoncie słońce zdaje się ukazywać wyzwanie przed jakim -wobec niemierzalnej nieskończoności - stoi nauka. I napis: MELANCOLIA.

Średniowieczna wizja melancholii bliska jest często wizji pustelników, jak na grawiurze Martina Schongauera (1450-1491) „Kuszenie Świętego Antoniego”. Bowiem melancholia była jeszcze wtedy dla Kościoła synonimem lenistwa, a więc grzechem.




W elżbietańskiej Anglii, melancholię symbolizowało omdlenie, jak na obrazie Nicholas Hilliarda „Portret Henry Percy’ego” (ok.1594). Przypomnienie wyspiarskiego malarstwa jest o tyle istotne, że przecież to po angielsku osławiona przez starożytnych „śledziona” nazywa się właśnie „spleen”.







W strój Hamleta przebierał Melancholię Delacroix.




Autorem największego paradoksu wśród współczesnych, jest niewątpliwie Van Gogh, który sam u progu szaleństwa - maluje portret Doktora Gachet – autora tezy o melancholii. W typowej dla melancholika pozycji...

 














Nie sposób oczywiście nie wspomnieć o prezentowanych dziełach Goyi, czy zmarłego w tym roku Zorana Musica (Szary Fotel).


„Gdy znużenie jest udziałem jednego człowieka – napisał Wojciech Bałus w znakomitej rozprawie « Melancholia a nihilizm” - można ją uleczyć poprzez włączenie cierpiącego nań w życie aktywne. Od czasów antycznych jako środki zaradcze przeciw melancholii stosowano słuchanie muzyki, ożywiające rozmowy, pracę oraz podróżowanie. Gdy jednak znużenie staje się powszechne, zanika jakikolwiek aksjologicznie zorientowany punkt odniesienia, a tym samym przestaje istnieć cel pracy, przedmiot rozmowy, wartość muzyki oraz sens podróżowania. Wszystko staje się puste, wszystko jednakie, wszystko już było. Nihilistyczna wizja prowadzi do osłabienia aktywności i wyciszenia oporu. Dewizą staje się stwierdzenie, że nic nie warto ». Czy o tym myślał Anselm Kiefer tworząc w 1989 dzisiejszą wersję «Melancholii» (ołów i szkło, 470 x 370 x 215 cm) ?



Pojęcie melancholii zrobiło w kulturze europejskiej karierę niebywałą. Znane już Hipokratesowi jako określenie choroby psychicznej i jednego - najgorszego zresztą - z czterech temperamentów, w szkole Arystotelesa związane zostało także z psychicznymi predyspozycjami ludzi genialnych. 
Ale śmianie się, jak i bycie smutnym są stanami człowiekowi najbardziej własciwymi. Gdyby tak nie było, to nie śmieszyłby nas Charlie Chaplin. Odrobina melancholii nikomu więc nie zaszkodzi. Bo nie ma nic smutniejszego, niż poczucie, że całe życie przeżyło się radośnie.



Wystawa czynna do 16 stycznia 2006
________________________________
Relacja przygotowana przez Artinfo.pl                   



Galeria prac


Powrót