Marek Krzysztof Lasecki - Portrety
Wernisaż: 2010-04-25 18:00:00
Pod kolorami i kształtami obrazów Marka Krzysztofa Laseckiego tętni ekspresja. Jest powściągnięta. Czy to znaczy, że nie wyjawiła swojej siły do końca? Równocześnie o tych pracach można by powiedzieć, że są dźwięczne. A więc jakaś inna siła okazuje się większa?
Podczas patrzenia na obrazy zjawia się określenie "harmoniczne". W tajemnicy kompozycyjnego dążenia do złotego środka i w relacjach pomiędzy tonacjami barw spaja się w nich całość postrzegana jako brzmienie donośne, mocne lub ściszone, pastelowe ale zawsze czyste. Zadziwiająco prawdziwe staje się konstatowanie naoczności dźwięku. I wtedy łatwo przychodzi zrozumienie, dlaczego w próbach wyartykułowania arcydzieł malarstwa sięgano zawsze po analogie i słownictwo z obszaru muzycznego, takich jak harmonia, kompozycja, ton, rytm czy symfonia barw.
Na wystawie w Starej Prochowni zdumienie jest tym większe, gdy się dowiadujemy, że autor oglądanych tworów malarskich urodził się z poważną niedomogą słuchu. Gigantyczną pracą pokonywał niesprawność słuchową, za to miał łatwość w ćwiczeniach manualnych, od dzieciństwa wykazywał pociąg do sztuk wizualnych, lubił wystawy i rysowanie. Do odkrycia talentu przyczynił się nauczyciel licealny w Wejherowie, zaczął wyjeżdżać na plenery dla niesłyszących, potem podjął studia w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, zdobył dyplom z projektowania graficznego w pracowni Jerzego Trelińskiego z aneksem z malarstwa w pracowni Mikołaja Dawidziuka. Został artystą, tak jak marzył. Maluje z warsztatową biegłością i własnym stylem, fotografuje, żeby zapisywać asocjacje przekraczające potoczność, w rysowaniu dialoguje z własnym talentem, interesuje się grafiką komputerową. Wystawia, pracuje, pomaganie innym niesłyszącym ma za swoją zwyczjną powinność, która mu się odwzajemnia zapasem życiowej energii i empatycznym spełnieniem.
Powrót
Podczas patrzenia na obrazy zjawia się określenie "harmoniczne". W tajemnicy kompozycyjnego dążenia do złotego środka i w relacjach pomiędzy tonacjami barw spaja się w nich całość postrzegana jako brzmienie donośne, mocne lub ściszone, pastelowe ale zawsze czyste. Zadziwiająco prawdziwe staje się konstatowanie naoczności dźwięku. I wtedy łatwo przychodzi zrozumienie, dlaczego w próbach wyartykułowania arcydzieł malarstwa sięgano zawsze po analogie i słownictwo z obszaru muzycznego, takich jak harmonia, kompozycja, ton, rytm czy symfonia barw.
Na wystawie w Starej Prochowni zdumienie jest tym większe, gdy się dowiadujemy, że autor oglądanych tworów malarskich urodził się z poważną niedomogą słuchu. Gigantyczną pracą pokonywał niesprawność słuchową, za to miał łatwość w ćwiczeniach manualnych, od dzieciństwa wykazywał pociąg do sztuk wizualnych, lubił wystawy i rysowanie. Do odkrycia talentu przyczynił się nauczyciel licealny w Wejherowie, zaczął wyjeżdżać na plenery dla niesłyszących, potem podjął studia w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, zdobył dyplom z projektowania graficznego w pracowni Jerzego Trelińskiego z aneksem z malarstwa w pracowni Mikołaja Dawidziuka. Został artystą, tak jak marzył. Maluje z warsztatową biegłością i własnym stylem, fotografuje, żeby zapisywać asocjacje przekraczające potoczność, w rysowaniu dialoguje z własnym talentem, interesuje się grafiką komputerową. Wystawia, pracuje, pomaganie innym niesłyszącym ma za swoją zwyczjną powinność, która mu się odwzajemnia zapasem życiowej energii i empatycznym spełnieniem.
Powrót