Marek Karewicz - Fotografia
Na wernisażu obecni byli m.in.: Dziekan Wydziału Nauk Ścisłych prof. dr hab. Iwona Szamrej Foryś, Prodziekan Wydziału Nauk Ścisłych dr Jacek Florek, dyrektor Instytutu Informatyki AP prof. dr hab. Andrzej Barczak, zastępca dyrektora Instytutu Informatyki mgr Stefan Skulimowski. Na wernisażu autor przedstawił galerię najważniejszych zdjęć, które posiada w swoim dorobku artystycznym.
... W młodości brałem udział w realizacji siedemnastu filmów. Jako operator przez pewien czas współpracowałem z "Warszawską Spółdzielnią Filmową" oraz telewizją. To był kołchoz, w którym królowała odpowiedzialność zbiorowa. Zrezygnowałem, jako że film w ogóle nie stwarza możliwości samodzielnej pracy: na planie zawsze obecne są sekretarki, aktorki, tabun pracowników technicznych. A ja jestem indywidualistą, chodzę własnymi ścieżkami. Te słowa Marka Andrzeja Karewicza najlepiej chyba tłumaczą jego życiowy i zawodowy wybór. A tym wyborem, na początku pewnie jeszcze nie do końca uświadomione, ale konsekwentnie realizowane zostanie najbardziej znanym i docenionym nie tylko w Polsce artystą fotografikiem specjalizującym się w fotografowaniu muzyków jazzowych.
M.in. właśnie dlatego Marek Karewicz został odznaczony honorowym tytułem słynnej la FIAP, czyli Federation Internationale de l'Art Photografique. Robienie zdjęć oczywiście nie było jedynym zajęciem Pana Marka. Dał się poznać jako dziennikarz muzyczny, autor radiowy i telewizyjny, prezenter muzyki jazzowej i animator jazzu, organizator niezapomnianych bali i imprez, autor książek i albumów, a nawet aktor. w telenoweli Klan. Na dodatek na początku swojej drogi życiowej Marek Karewicz grał na trąbce i kontrabasie. Jak sam bardzo skromnie kiedyś powiedział: "Przestałem grać, bo byłem za słabym muzykiem. Na szczęście dla kultury polskiej wcześnie to zrozumiałem. W momencie gdy po raz pierwszy w studiu radiowym nagrano moją twórczość artystyczną - przestałem działać w tym zawodzie. W podjęciu takiej decyzji dopomógł mi Leopold Tyrmand, który porównując moje zdjęcia z grą na trąbce - poradził mi, abym raczej zajął się fotografowaniem."
Marka Karewicza znają wszyscy bywalcy legendarnych warszawskich klubów muzycznych: Hybryd, Remontu czy Tygmontu. Zresztą w Internecie nie dalej jak wczoraj znalazłem wpis anonimowego internauty: "O ile wiem chętnie opowiada o swoich przygodach. Szczególnie paniom, które koło niego zasiadają(...) Ciągle obok zapalonych sztuką dwudziestolatek."
Pana Marka tłumaczy naturalnie fakt, że naprawdę ma o czym opowiadać. W jego archiwum znajduje się około dwóch milionów negatywów. Jest autorem 1500 okładek płytowych, w tym tak znanych jak płyta Blues zespołu Breakout. Pewnie Państwo sobie kojarzą. Tadeusz Nalepa prowadzący za rękę swojego syna Piotra. Fotografował Elle Fitzgerald, Duke'a Ellingtona, ostatnią trasę koncertową Milesa Davisa, w trasę po Europie zaprosił go nawet Ray Charles, który przecież był niewidomy, ale o Marku Karewiczu słyszał i ufał mu. To wszystko brzmi wręcz nieprawdopodobnie, ale przysięgam, choć dzisiaj mamy prima aprilis, nie kłamię. Krótko mówiąc Marek Karewicz uwiecznił na swoich fotografiach wszystkich genialnych artystów jazzu. No, prawie wszystkich. "Nie sfotografowałem jednego wielkiego faceta jazzu. Największego Louisa Armstronga. Wciąż mi się wydawało, że jeszcze mam czas. Myślałem: przecież przyjedzie do Polski, bo odwiedził Węgry, Czechosłowację, to go sfotografuję. Nie przyjechał. To poważny brak w moim archiwum."
Wybaczamy Panie Marku. Naprawdę.
Powrót