Łódź Biennale 2006 - wystawy sztuki współczesnej




Łódź Biennale odbywa się po raz drugi. Jego pierwsza edycja okazała się absolutną rewelacją, mimo wielu mankamentów organizacyjnych. Składała się z trzech głównych wystaw: międzynarodowej, ogólnopolskiej i łódzkiej. W międzynarodowej wzięło udział ponad 100 artystów z całego świata nominowanych przez zespół krytyków. Szczególnie liczne recenzje pozytywne zebrała wystawa przygotowana przez Anetę Szyłak w Muzeum Historii Miasta Łodzi pod hasłem Palimpsest Muzeum. Łódzka odsłona, zaskakująca i także bardzo interesująca, przygotowana została w opuszczonej mieszczańskiej kamienicy. Pierwsze Łódź Biennale było fantastyczna przygodą, niezwykła wędrówka po przestrzeniach ze specjalnie wkomponowanymi we wnętrza i przygotowanymi dziełami, instalacjami i obiektami. Wędrówką, która jak komputerowa gra, oferowała możliwość samodzielnego odkrywania i tropienia prac i sensów, intrygowała, zaskakiwał i była nieodparcie pociągająca. W tegorocznym Łódź Biennale nie ma nic z tamtej atmosfery i tamtej przemyślanej jakości. I nie jest to kwestia budżetu, ani braku wystawy międzynarodowej. Przez dwa lata poprawiano niedociągnięcia związane z promocją imprezy i publikacjami, zgubiono gdzieś natomiast jej ducha i jakość, mimo że tegoroczne Biennale to w sumie ponad 20 wydarzeń: wystawy, performance, wykłady, panele dyskusyjne i projekcje filmów. 

Wystawa główna podobnie jak dwa lata temu zaprezentowana została w halach fabrycznych dawnego „Uniontexu”. Jego kuratorem jest Jolanta Ciesielska, która ujęła prace artystów polskich w ramy wystawy Mentality / Umysłowość. Zaprosiła ponad 40 twórców i mam wrażenie, że ich dobór był przypadkowy. Zresztą sam temat ekspozycji jest tak szeroki i „rozmydlony”, że trudno zaleźć w nim myśl przewodnią. Kuratorka określała ją jako ukłon w stronę tradycji myślenia ukształtowanej przez artystów tworzących ruch neoawangardowy, szczególnie ważnej w takich ośrodkach sztuki jak Łódź, Wrocław, Gdańsk, Poznań, Lublin i Warszawa. Takie ukłony rzadko jednak dobrze służą sztuce. Wystawa ma być prezentacją wieloaspektowej twórczości medialnej, sztuki wywiedzionej z idei, koncepcyjnej, krytycznej, zaangażowanej, konceptualnej, której źródłem jest „umysłowość”. Jest zlepkiem prac artystów reprezentujących wszystkie pokolenia, wśród których zabrakło klasyków. Jolanta Ciesielska twierdzi co prawda, że znaleźli się w ramach wystawy poprzez pamięć, funkcjonującą w twórczości młodszych kolegów. Postaci Jana Świdzińskiego, Zofii Kulik, Anastazego Wiśniewskiego zobaczyć można w pracy Zbigniewa Libery Mistrzowie. Andrzeja Mroczka, Jerzego Beresia czy Zbigniewa Warpechowskiego przywoła swoimi opowieściami Ewa Zarzycka, której zapiski z artystycznego dziennika prezentowane są na wystawie. To dla widza jednak za mało. Wręcz pachnie to woltą lub unikiem przed włączeniem w koncepcje wystawy prac artystów uznawanych za wybitnych przedstawicieli gatunku. W ramach ekspozycji pojawiły sie bardzo rożne prace, i ciekawe i przeciwnie. Wiele z nich można było już zobaczyć na innych wystawach. W poprzedniej edycji wszystkie dzieła musiały być wykonane dla Biennale. To podnosiło atrakcyjność pokazu, a kiedy znało się wcześniej nazwiska zaproszonych autorów, to wręcz wywoływało dreszczyk emocji spowodowany ciekawością. Teraz można tylko o tym pomarzyć. 

Kolejna wystawa Biennale, znaczna rozmiarami to „Ikony zwycięstwa” przygotowane przez Józefa „Żuka” Piwkowskiego i Klarę Kopcińska. Ekspozycja bałaganiarska, zawierająca niewiele ciekawych dzieł, nieprzemyślana, a za to stricte ideologiczna. Wyraźnie służy zewidencjonowaniu artystów stawiających swoją twórczością opór komunistycznej władzy i kontestujących państwowy nurt sztuki. Nikt nie kwestionuje ani odwagi takich działań w tamtym czasie, ani wybitnej wartości wielu powstających wtedy dziel. Tylko że tych wybitnych dzieł na wystawie zabrakło, pomysłu także, a całość sprawia wrażenie wyłącznie propagandowe. Szkoda ogromna, bo temat ciekawy i bogaty, który można było zrealizować choćby w oparciu o łódzkie środowisko, wtedy działające bardzo prężnie. Zamiast intrygującej ekspozycji powstał śmiertelnie poważny pokaz prac autorów ustawianych jak w kolejce do odznaczeń za miniony opór. A przecież byliśmy „najweselszym barakiem w całym obozie”, a w tym baraku Łódź, ze swoim Strychem, Kulturą Zrzuty i Kaliską była jednym z bardziej dowcipnych miejsc. 

Kolejny ważny i poważny punkt Biennale to oficjalne otwarcie Muzeum Konstrukcji w Procesie, dokładnie w 25. rocznicę jej istnienia. Ekspozycja muzealna mieści się na terenie Łódź Art Center w specjalnie do tego celu zaadoptowanych halach. Kuratorem Muzeum jest Ryszard Waśko, a ekspozycję przygotowali łódzcy twórcy związani z Międzynarodowym Muzeum Artystów. Ideą Muzeum jest odtworzenie i przybliżenie specyfiki zjawiska, jakim była Konstrukcja w Procesie. Na ekspozycji znajdują się zarówno dzieła uczestników Konstrukcji m.in. Davida Rabinowitcha, Sol Le Witta i M. Nanucciego, jak i bogata dokumentacja związana z tym wydarzeniem. Dokumentacji więcej niż dzieł, ale taka była specyfika Konstrukcji, w czasie której wiele powstawało zdarzeń, działań konceptualnych czy w przestrzeni miejskiej, a mniej dzieł skończonych. Zresztą to dopiero początki Muzeum, eksponatów raczej będzie przybywać. Powołanie tej instytucji to fakt bardzo istotny w panoramie sztuki polskiej i w panoramie Łodzi. Szkoda tylko, że sama prezentacja jednak robi ubogiej, nieprzemyślanej i prowizorycznej. Nie chodzi mi tu o wystawiennicze efekciarstwo, ale o zwykły szacunek do widza. 

Wobec nijakiej wystawy głównej i mało pociągających towarzyszących, najefektowniejszym obiektem Biennale okazała się instalacja Pink House, która wzięła udział w ostatnim Biennale w Wenecji. To olbrzymia, różowa dmuchana świątynia klasyczna, zaprojektowanej przez artystów łotewskich, gdzie wyświetlano wideo Michała Brzezińskiego.

 
 
 
 
 

Wystawy czynne do 31 października 2006

________________________________
Tekst: Agnieszka Gniotek
Zdjęcia: Tomasz Gaś
Relacja przygotowana przez Artinfo.pl                   



Galeria prac


Powrót