Foto Art Festival 2007 - druga edycja światowego festiwalu
Nie ulega wątpliwości, że to największa i najbardziej prestiżowa impreza fotograficzna w Polsce. Organizowana jest w trybie biennale, a w roku bieżącym odbyła się jej druga edycja. Na kilka październikowych dni Bielsko-Biała staje się stolicą europejskiej, a nawet światowej fotografii.
Nie ma w tym określeniu przesady, gdyż w niezmiernie bogatym programie festiwalu znajduje się miejsce niemal wyłącznie dla wystaw twórców zagranicznych, a prezentacja polska to tradycyjnie jedna ekspozycja.
Festiwalowe wystawy mieszczą się w kilku przestrzeniach wystawienniczych w centrum miasta i są tak zaplanowane, aby nawet osoba przyjeżdżająca do Bielska na jeden dzień miała możliwość zobaczyć wszystkie, nie używając komunikacji miejskiej. Przewodnikiem po wystawach jest świetnie opracowana, bezpłatna ulotka programowa wraz z mapką. Znajduje się w niej cały warsztatowo-spotkaniowy rozkład jazdy, a uzupełnia ją katalog, porządny, choć stosunkowo skromny, ale dzięki temu niedrogi, w którym znaleźć można omówienie wszystkich wystaw wraz z reprodukcjami prac.
Tegorocznym "gwoździem programu" była wystawa Sarah Moon i spotkanie z tą wielką gwiazdą francuskiej fotografii. Artystka, która miała dla publiczności niewiele ponad godzinę czasu przed swoim odlotem do kraju, urzekła wszystkich swoją bezpretensjonalnością, uczciwym podejściem do fotograficznego rzemiosła i postawą uczennicy, która jeszcze wiele musi zrozumieć i wiele się nauczyć. Na marginesie spotkania z Sarah Moon, w którym uczestniczyło kilka setek osób niemogących pomieścić się w sali Teatru Banialuka, trzeba zaznaczyć, że pierwszym pytaniem jakie padło w kierunku artystki było "Co zrobić, aby w Polsce rynek fotografii kolekcjonerskiej zaistniał tak prężnie jak we Francji?". Pytanie nie było prawidłowo adresowane, niemniej odzwierciedla największą bolączkę polskiego fotograficznego środowiska.
Wśród 22 przygotowanych na Fotofestival wystaw na szczególną uwagę zasługiwała prezentacja chińskiego pejzażu autorstwa trzypokoleniowej rodziny Shao. Ich prace poruszały prostotą, a jednocześnie wyrafinowaniem kompozycji. Autentyczność tych fotografii, na których nareszcie obcujemy z azjatyckim krajobrazem, widzianym oczami Chińczyka, a nie amerykańskiego czy europejskiego turysty, urzekała również ogromną starodawnością oraz kulturą wykonania i opracowania odbitek.
Inna rodzinna wystawa to zdjęcia Jose Luis Raoty i jego syna Podro Luis Raoty. Pedro, obecny w Bielsku, podkreślał przede wszystkim doniosłą rolę dokumentu realizowanego przez ojca. Jest w tym wiele słuszności, bo bezwzględnie dorobek nestora rodu jest tu artystycznie dojrzalszy i pełniejszy. Także umiejętność popatrzenia Josego Luisa nie tłumaczy się szczęściem fotografa, a wielkim talentem do opowiadania ludzkich historii. Podobną cechę mają zdjęcia Waltera Rosenbluma, przywiezione na Festiwal przez jego żonę Naomi, autorkę przetłumaczonej przez Inez Baturo Historii Fotografii Światowej. Naomi w ramach Festiwalu spotkała się z publicznością, ale nie po to aby mówić o zdjęciach męża, ale aby przypomnieć historię działającej w latach 50. w USA Foto Ligi. Zdjęcia Waltera Rosenbluma specjalnych rekomendacji nie wymagały, broniły się same.
Ważną na pewno wystawa były prace najjaśniejszej chyba obecnie gwiazdy fotografii hiszpańskiej Joana Funtcuberty, który zaprezentował projekt oparty o grę kolorów i światła w niezwykłej odrealniającej się architekturze. Ciekawa bardzo była też wystawa Franco Fontany, który fotograficznie rozpracował kwestie pejzażu, w oparciu o mapy stratygraficzne terenu, tworząc wypełni wiarygodne krajobrazy, w wyniku sztucznych manipulacji, a tym samy zadając pytanie o to, czy to co tworzy jest jeszcze fotografią. Spośród pozostałych wystaw szczególną uwagę przykuły jeszcze czyste i estetyzowane pejzaże Michala Kenna'y (zyskujące na refleksji, dzięki możliwości porównania ich z kadrami autorstwa rodziny Shao), niezwykłe "Wodne portrety" Alexa Napela i fotografie Aleksandrasa Macijaukasa. W festiwalowym menu znalazły się też propozycje autorstwa Mitry Tabrizian, Lukasa Maximiliana Hullera, Judit M. Horwath i Gyorgy Statlera, Stasysa Eidrigeviciusa, Karola Kallay'a i Michala Macku. Dla fotoamatorów przygotowano tradycyjnie konkurs Foto Open, którego wystawy prezentowane były w kilku miejscach miasta.
Jest jeszcze coś, co powoduje że bielska impreza jest wyjątkowa. Panująca tam atmosfera gościnności, serdeczności i prawdziwego foto-święta, w którym na równych prawach uczestniczą widzowie i autorzy. Bo trzeba powiedzieć, że na Festiwal przyjechać chcą wszyscy twórcy zaproszeniu do udziału i tylko nielicznym, z powodów osobistych, się to nie udaje. Na konferencji prasowej, gali otwarcia, w trakcie spotkań i warsztatów publiczność ma możliwość poznania tych wszystkich gwiazd, zamienienia z nimi kilku słów i skorzystania z ich rad. Bezpretensjonalny klimat fotograficznego spotkania powoduje, że te kuluarowe rozmowy trwają czasem do późnej nocy, są istotą bielskiego Festiwalu i jedyna w Polsce okazją do zetknięcia się z twórcami światowej rangi, którzy w Bielsku przestają być wielkimi, niedostępnymi gwiazdami, a stają się dobrymi znajomymi, ogarniętymi tą sama foto-pasją. Trzeba też podkreślić, że poza możliwością spotkania się z publicznością, dla zaproszonych fotografów bielski Festiwal jest rzadką szansą spotkania, a czasem poznania się między sobą, nawiązania przyjaźni, wymiany poglądów. W Biesku na prezentacje autorskie i warsztaty chodzą wszyscy zaproszeni goście. To wynika z ciekawości odnośnie innej twórczości, ale także z szacunku jakim darzą się ci ludzie. To także szacunek dla wyjątkowości bielskiej imprezy, na którą powrót deklarują wszyscy uczestnicy.
Powrót
Nie ma w tym określeniu przesady, gdyż w niezmiernie bogatym programie festiwalu znajduje się miejsce niemal wyłącznie dla wystaw twórców zagranicznych, a prezentacja polska to tradycyjnie jedna ekspozycja.
Festiwalowe wystawy mieszczą się w kilku przestrzeniach wystawienniczych w centrum miasta i są tak zaplanowane, aby nawet osoba przyjeżdżająca do Bielska na jeden dzień miała możliwość zobaczyć wszystkie, nie używając komunikacji miejskiej. Przewodnikiem po wystawach jest świetnie opracowana, bezpłatna ulotka programowa wraz z mapką. Znajduje się w niej cały warsztatowo-spotkaniowy rozkład jazdy, a uzupełnia ją katalog, porządny, choć stosunkowo skromny, ale dzięki temu niedrogi, w którym znaleźć można omówienie wszystkich wystaw wraz z reprodukcjami prac.
Tegorocznym "gwoździem programu" była wystawa Sarah Moon i spotkanie z tą wielką gwiazdą francuskiej fotografii. Artystka, która miała dla publiczności niewiele ponad godzinę czasu przed swoim odlotem do kraju, urzekła wszystkich swoją bezpretensjonalnością, uczciwym podejściem do fotograficznego rzemiosła i postawą uczennicy, która jeszcze wiele musi zrozumieć i wiele się nauczyć. Na marginesie spotkania z Sarah Moon, w którym uczestniczyło kilka setek osób niemogących pomieścić się w sali Teatru Banialuka, trzeba zaznaczyć, że pierwszym pytaniem jakie padło w kierunku artystki było "Co zrobić, aby w Polsce rynek fotografii kolekcjonerskiej zaistniał tak prężnie jak we Francji?". Pytanie nie było prawidłowo adresowane, niemniej odzwierciedla największą bolączkę polskiego fotograficznego środowiska.
Wśród 22 przygotowanych na Fotofestival wystaw na szczególną uwagę zasługiwała prezentacja chińskiego pejzażu autorstwa trzypokoleniowej rodziny Shao. Ich prace poruszały prostotą, a jednocześnie wyrafinowaniem kompozycji. Autentyczność tych fotografii, na których nareszcie obcujemy z azjatyckim krajobrazem, widzianym oczami Chińczyka, a nie amerykańskiego czy europejskiego turysty, urzekała również ogromną starodawnością oraz kulturą wykonania i opracowania odbitek.
Inna rodzinna wystawa to zdjęcia Jose Luis Raoty i jego syna Podro Luis Raoty. Pedro, obecny w Bielsku, podkreślał przede wszystkim doniosłą rolę dokumentu realizowanego przez ojca. Jest w tym wiele słuszności, bo bezwzględnie dorobek nestora rodu jest tu artystycznie dojrzalszy i pełniejszy. Także umiejętność popatrzenia Josego Luisa nie tłumaczy się szczęściem fotografa, a wielkim talentem do opowiadania ludzkich historii. Podobną cechę mają zdjęcia Waltera Rosenbluma, przywiezione na Festiwal przez jego żonę Naomi, autorkę przetłumaczonej przez Inez Baturo Historii Fotografii Światowej. Naomi w ramach Festiwalu spotkała się z publicznością, ale nie po to aby mówić o zdjęciach męża, ale aby przypomnieć historię działającej w latach 50. w USA Foto Ligi. Zdjęcia Waltera Rosenbluma specjalnych rekomendacji nie wymagały, broniły się same.
Ważną na pewno wystawa były prace najjaśniejszej chyba obecnie gwiazdy fotografii hiszpańskiej Joana Funtcuberty, który zaprezentował projekt oparty o grę kolorów i światła w niezwykłej odrealniającej się architekturze. Ciekawa bardzo była też wystawa Franco Fontany, który fotograficznie rozpracował kwestie pejzażu, w oparciu o mapy stratygraficzne terenu, tworząc wypełni wiarygodne krajobrazy, w wyniku sztucznych manipulacji, a tym samy zadając pytanie o to, czy to co tworzy jest jeszcze fotografią. Spośród pozostałych wystaw szczególną uwagę przykuły jeszcze czyste i estetyzowane pejzaże Michala Kenna'y (zyskujące na refleksji, dzięki możliwości porównania ich z kadrami autorstwa rodziny Shao), niezwykłe "Wodne portrety" Alexa Napela i fotografie Aleksandrasa Macijaukasa. W festiwalowym menu znalazły się też propozycje autorstwa Mitry Tabrizian, Lukasa Maximiliana Hullera, Judit M. Horwath i Gyorgy Statlera, Stasysa Eidrigeviciusa, Karola Kallay'a i Michala Macku. Dla fotoamatorów przygotowano tradycyjnie konkurs Foto Open, którego wystawy prezentowane były w kilku miejscach miasta.
Jest jeszcze coś, co powoduje że bielska impreza jest wyjątkowa. Panująca tam atmosfera gościnności, serdeczności i prawdziwego foto-święta, w którym na równych prawach uczestniczą widzowie i autorzy. Bo trzeba powiedzieć, że na Festiwal przyjechać chcą wszyscy twórcy zaproszeniu do udziału i tylko nielicznym, z powodów osobistych, się to nie udaje. Na konferencji prasowej, gali otwarcia, w trakcie spotkań i warsztatów publiczność ma możliwość poznania tych wszystkich gwiazd, zamienienia z nimi kilku słów i skorzystania z ich rad. Bezpretensjonalny klimat fotograficznego spotkania powoduje, że te kuluarowe rozmowy trwają czasem do późnej nocy, są istotą bielskiego Festiwalu i jedyna w Polsce okazją do zetknięcia się z twórcami światowej rangi, którzy w Bielsku przestają być wielkimi, niedostępnymi gwiazdami, a stają się dobrymi znajomymi, ogarniętymi tą sama foto-pasją. Trzeba też podkreślić, że poza możliwością spotkania się z publicznością, dla zaproszonych fotografów bielski Festiwal jest rzadką szansą spotkania, a czasem poznania się między sobą, nawiązania przyjaźni, wymiany poglądów. W Biesku na prezentacje autorskie i warsztaty chodzą wszyscy zaproszeni goście. To wynika z ciekawości odnośnie innej twórczości, ale także z szacunku jakim darzą się ci ludzie. To także szacunek dla wyjątkowości bielskiej imprezy, na którą powrót deklarują wszyscy uczestnicy.
Powrót