Dwie wyprawy w dwudziestolecie…
W Muzeum Narodowym w Warszawie trwa, ciesząca się chyba powodzeniem, wystawa „Wyprawa w dwudziestolecie”. Nie tak dawno, bo jeszcze w wakacje, w Muzeum Narodowym w Krakowie mieliśmy okazję oglądać ekspozycję dotyczącą dokładnie tego samego czasu, nazwaną w skrócie pisząc: „Art déco”. Może więc słów kilka o tych dwóch prezentacjach.
Kres dwudziestolecia międzywojennego należy do jednych z najciekawszych okresów polskiej kultury. To zdumiewające w jak krótkim czasie coś zdołało się narodzić, sięgnąć wyżyn polotu, po to, by być zdławionym przez katastrofę II wojny światowej. To zdumiewające jak bardzo wszystko zmieniło się po zakończeniu I wojny. Dzielący epokę Młodej Polski i 20-lecia okres kilkunastu zaledwie lat, wydaje się epoką, podczas której zmieniła się mentalność, obyczaje, stroje; upadły wielkie mocarstwa, powstały nowe, rozwinął się przemysł, gospodarka, technika; jednym słowem – zmieniło się wszystko. A to w ciągu kilkunastu – nie stu – lat.
Epoka fascynująca, jednak po obejrzeniu zarówno tej w Krakowie, jak i obecnej w Warszawie – odczuwać można spory niedosyt. Gdyby tak je połączyć… ale chyba i to nie dało by pożądanego rezultatu. Przyczyna wydaje się prosta – tej fascynującej epoki, oglądając obie wystawy – po prostu nie czuć.
W Krakowie pokazano przede wszystkim rzemiosło artystyczne i plakaty – faktem jest – cudeńka, które nieczęsto można oglądać. Wyroby ze szkła i z metalu, kilka dosłownie mebli, trochę mody. A wszystko to w ciemnej, mało atrakcyjnej aranżacji. Warszawa dla odmiany skupiła się na malarstwie. Przedstawiła je w blokach tematycznych, nazywając dla przykładu: „Ku nowoczesności”, „Miasto, masa, maszyna”, itp. Ale dlaczego „Ku nowoczesności”? Dlaczego „Miasto, masa, maszyna”? Hasła i tło zjawisk artystycznych tego okresu nie każdemu są jednak znane. Zwykłe tablice edukacyjne częściowo przynajmniej rozwiązały by problem. Trochę ubrań z epoki, wyświetlanych na ekranie plakatów. Atmosfery szalonego 20-lecia też tu niewiele. Przestrzeń wystawiennicza w Narodowym w Warszawie niewygodna, z tym się nie dyskutuje. Ale aranżacja – tu można było się pokusić o coś lepszego. Wystarczyło trochę polotu i fantazji, aby dorównać polotowi i fantazji tego okresu w polskiej kulturze. No zabrakło, niestety. Najlepsze z tego wszystkiego, zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku, są chyba przygotowane cykle wydarzeń towarzyszących wystawom. Zdecydowanie bardziej atrakcyjne dla odbiorcy.
Powrót
Kres dwudziestolecia międzywojennego należy do jednych z najciekawszych okresów polskiej kultury. To zdumiewające w jak krótkim czasie coś zdołało się narodzić, sięgnąć wyżyn polotu, po to, by być zdławionym przez katastrofę II wojny światowej. To zdumiewające jak bardzo wszystko zmieniło się po zakończeniu I wojny. Dzielący epokę Młodej Polski i 20-lecia okres kilkunastu zaledwie lat, wydaje się epoką, podczas której zmieniła się mentalność, obyczaje, stroje; upadły wielkie mocarstwa, powstały nowe, rozwinął się przemysł, gospodarka, technika; jednym słowem – zmieniło się wszystko. A to w ciągu kilkunastu – nie stu – lat.
Epoka fascynująca, jednak po obejrzeniu zarówno tej w Krakowie, jak i obecnej w Warszawie – odczuwać można spory niedosyt. Gdyby tak je połączyć… ale chyba i to nie dało by pożądanego rezultatu. Przyczyna wydaje się prosta – tej fascynującej epoki, oglądając obie wystawy – po prostu nie czuć.
W Krakowie pokazano przede wszystkim rzemiosło artystyczne i plakaty – faktem jest – cudeńka, które nieczęsto można oglądać. Wyroby ze szkła i z metalu, kilka dosłownie mebli, trochę mody. A wszystko to w ciemnej, mało atrakcyjnej aranżacji. Warszawa dla odmiany skupiła się na malarstwie. Przedstawiła je w blokach tematycznych, nazywając dla przykładu: „Ku nowoczesności”, „Miasto, masa, maszyna”, itp. Ale dlaczego „Ku nowoczesności”? Dlaczego „Miasto, masa, maszyna”? Hasła i tło zjawisk artystycznych tego okresu nie każdemu są jednak znane. Zwykłe tablice edukacyjne częściowo przynajmniej rozwiązały by problem. Trochę ubrań z epoki, wyświetlanych na ekranie plakatów. Atmosfery szalonego 20-lecia też tu niewiele. Przestrzeń wystawiennicza w Narodowym w Warszawie niewygodna, z tym się nie dyskutuje. Ale aranżacja – tu można było się pokusić o coś lepszego. Wystarczyło trochę polotu i fantazji, aby dorównać polotowi i fantazji tego okresu w polskiej kulturze. No zabrakło, niestety. Najlepsze z tego wszystkiego, zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku, są chyba przygotowane cykle wydarzeń towarzyszących wystawom. Zdecydowanie bardziej atrakcyjne dla odbiorcy.
Powrót