Anna Perłowska-Weiser - Spotkania
Wernisaż: 2009-01-12 08:00:00
Fascynacja dawną techniką graficzną i zaangażowanie w doświadczaną współczesność znamionują akwaforty Anny Perłowskiej-Weiser. Kumulują się w nich intelektualne dążenia i poetycka refleksyjność. Im więcej ciekawości i uporu w stawianiu sztuce pytań, tym bardziej mistrzowski musi się stawać warsztat.
Ta twórczość nie stanowi procentu od nauczania graficznej profesji studentów Instytutu Sztuk Pięknych UMCS, a przeciwnie — zaufanie do metalowej płyty trawionej w kwasach było predyspozycją artystki do podjęcia się zajęć z projektowania i technik wklęsłodrukowych. Wszak akwafortą parał się wielki Dϋrer, Rembrandta naśladował także Michał Płoński, uczeń Norblina, Chodowiecki zawdzięcza jej niezbywalne miejsce w historii sztuki, ale cenił pracę graficzną także polski impresjonista Pankiewicz. A co dziś daje artyście mozół zanurzania się w starodawnej technice i technologii, kiedy ma do dyspozycji oszałamiające możliwości z grafiką komputerową na czele? Może na podobieństwo zwrotu do fotografii czarno-białej jest wielką koniecznością ogołocenia środków wypowiedzi plastycznej po to, żeby na serio zmierzyć się z rzeczywistością? Dla Perłowskiej Weiser prawdziwe istnienie – świat, człowiek – jest gruntem jedynym. Nie po to, żeby go w swoim dziele odtworzyć, ale żeby się czegoś o nim dowiedzieć. Pokazuje wybrany fragment rzeczywistości, ale wiadomo, że chodzi w nim o całość. Twarze są jak krajobrazy, przypomnienia służą do tego, żeby poznać, jak teraz żyją w autorce i co znaczą dla nas. Napisy na pracach nie nazywają, nie komentują, nie opowiadają – przynależą do dzieła jako ślad autorskiego procesu myślowego. Wykadrowane oko nie gubi swego pochodzenia z konkretnej podobizny twarzy, a ta jest wizerunkiem całego człowieka. Często portrety oddzielają od widza cięcia rylca jakby rysy na niewidocznej szybie, która od strony patrzącego z portretu sugeruje – jak każde okno - szerszy ogląd niż stawanie vis á vis. Twarze wyglądają jak wyrzeźbione jednocześnie przez egzystencję i historię, zaczynają znaczyć tyle co pejzaże, stają się światem. Idąc za rylcem autorki i etapami trawienia rysunku widz otrzymuje szansę wspólnej drogi w głąb — do sedna człowieczeństwa i do źródła sztuki zarazem. W tych akwafortach rzeczywistość, myśl i tworzenie osiągają jedną formę. Prace są niezwykle podatne na interpretację filozoficzną, proponują wspólne żłobienie koleiny na drodze tylko pozornie dawno temu rozpoznanej.
Powrót
Ta twórczość nie stanowi procentu od nauczania graficznej profesji studentów Instytutu Sztuk Pięknych UMCS, a przeciwnie — zaufanie do metalowej płyty trawionej w kwasach było predyspozycją artystki do podjęcia się zajęć z projektowania i technik wklęsłodrukowych. Wszak akwafortą parał się wielki Dϋrer, Rembrandta naśladował także Michał Płoński, uczeń Norblina, Chodowiecki zawdzięcza jej niezbywalne miejsce w historii sztuki, ale cenił pracę graficzną także polski impresjonista Pankiewicz. A co dziś daje artyście mozół zanurzania się w starodawnej technice i technologii, kiedy ma do dyspozycji oszałamiające możliwości z grafiką komputerową na czele? Może na podobieństwo zwrotu do fotografii czarno-białej jest wielką koniecznością ogołocenia środków wypowiedzi plastycznej po to, żeby na serio zmierzyć się z rzeczywistością? Dla Perłowskiej Weiser prawdziwe istnienie – świat, człowiek – jest gruntem jedynym. Nie po to, żeby go w swoim dziele odtworzyć, ale żeby się czegoś o nim dowiedzieć. Pokazuje wybrany fragment rzeczywistości, ale wiadomo, że chodzi w nim o całość. Twarze są jak krajobrazy, przypomnienia służą do tego, żeby poznać, jak teraz żyją w autorce i co znaczą dla nas. Napisy na pracach nie nazywają, nie komentują, nie opowiadają – przynależą do dzieła jako ślad autorskiego procesu myślowego. Wykadrowane oko nie gubi swego pochodzenia z konkretnej podobizny twarzy, a ta jest wizerunkiem całego człowieka. Często portrety oddzielają od widza cięcia rylca jakby rysy na niewidocznej szybie, która od strony patrzącego z portretu sugeruje – jak każde okno - szerszy ogląd niż stawanie vis á vis. Twarze wyglądają jak wyrzeźbione jednocześnie przez egzystencję i historię, zaczynają znaczyć tyle co pejzaże, stają się światem. Idąc za rylcem autorki i etapami trawienia rysunku widz otrzymuje szansę wspólnej drogi w głąb — do sedna człowieczeństwa i do źródła sztuki zarazem. W tych akwafortach rzeczywistość, myśl i tworzenie osiągają jedną formę. Prace są niezwykle podatne na interpretację filozoficzną, proponują wspólne żłobienie koleiny na drodze tylko pozornie dawno temu rozpoznanej.
Powrót