51. Biennale w Wenecji - specjalna relacja, część I




Krzysztof Stanisławski - specjalna relacja z 51. Biennale w Wenecji

Mijają się z prawdą ci, którzy piszą, że 51. Biennale weneckie jest gorsze od poprzedniego, albo w ogóle słabe. Kłamią nie ze złej woli, lecz z niewiedzy i arogancji. Bo jak inaczej można nazwać ocenę imprezy, skupiającej ok. 100 wystaw ponad 300 artystów z 80 krajów, czynną w Wenecji przez prawie pół roku - dokonywaną za pomocą kilku lub kilkunastu zdań i 2-3 ilustracji. To nie jest impreza, którą można w całości obejrzeć w ciągu 4 dni dla profesjonalistów przed oficjalnym otwarciem, na które w tym roku przyjechało 30 tysięcy osób, a samych akredytowanych dziennikarzy było 4 tysiące. Wielu z Polski. 
Biennale można by obejrzeć w całości przez 2 tygodnie, ale część publicystów polskich wpadła do Wenecji na jeden dzień (albo i krócej, wraz z delegacją rządową, w tym na uroczystą kolację z frutti di mare), nic więc dziwnego, że później zżymała się, że wystawy słabe, albo gorsze.

Spędziłem na tegorocznym Biennale tydzień. Jeszcze przed wyjazdem miałem dość precyzyjny plan zwiedzania, realizowałem go od rana do nocy. Jestem do tego przygotowany, bo na Biennale jeżdżę od 20 lat. Z całą więc odpowiedzialnością pragnę uspokoić internautów, odwiedzających artinfo.pl, że 51. Biennale, tak jak poprzednie (co najmniej 10), albo też - jak zawsze - stoi na najwyższym poziomie i prezentuje znakomitą sztukę. Wystawy i akcje Biennale zapewniają ogromną dawkę wrażeń, wzruszeń i przygód, może nawet większą niż podczas poprzednich edycji. Postaram się to udowodnić.
I im więcej czasu upływa od otwarcia tego największego przeglądu sztuki współczesnej na świecie, tym - w moim przekonaniu - jego wartość rośnie. Może więc lepiej, że piszę te słowa trochę później, już po serii publikacji w polskich dziennikach i tygodnikach, które uraczyły nas sądami i wyrokami ferowanymi „na gorąco”, bardzo słabo umotywowanymi i skąpo ilustrowanymi. 
Biennale weneckie to panorama, z której należy wybierać sobie to, co komu najbardziej odpowiada. Nie daje gotowych recept ani gotowych dań, każdy dobiera indywidualnie składniki tego obiadu artystycznego. Nikt nie powinien wyjechać z Wenecji głodny, chyba, że nie przyjechał jeść, poruszał się tu po omacku i nie miał czasu na refleksję.

Rozumiem, że każdy ma prawo do własnych ocen, szanuje każdą umotywowaną opinię, lecz wydaje mi się, że zwłaszcza z tak wielkim wysiłkiem artystycznym i intelektualnym przygotowane przedsięwzięcie, jak Biennale, zasługuje na szacunek i poważne potraktowanie. Zamiast tego recenzentka „Gazety Wyborczej” zrugała jedną z głównych dyrektorek za naiwność, a drugą za prymitywny feminizm (Dorota Jarecka, „Wenecka guerilla kobiet”, „Gazeta Wyborcza” 16. 06. 2005), a recenzent „Polityki” wzniósł się na wyżyny elokwencji, porównując sztukę do... schodów (”I tak jest z całą współczesną sztuką. To, co dobrze stoi, musi ona powalić, zaś to, co najlepiej czuje się w pozycji horyzontalnej - ustawić do pionu. Weźmy na przykład takie schody”) i odkrył, że „w sztuce wymyślono już chyba wszystko” (no, gdyby nie to „chyba”, to pewnie zależałoby nie tylko zaprzestać tworzenia, ale i pisania o sztuce, na szczęście pozostała maleńka furtka, czyżby prowadząca na schody?) (Piotr Szarzyński, „Do czego służą schody?”, „Polityka” nr 24/2005). Autor recenzji w „Art & Business” „zjechał” Biennale najradykalniej: „Słabe. Rozczarowanie. Gorsze niż dwa lata temu” i przyznał, że nie klęczał przed wystawianymi pracami, choć uznał je za „ładne”, odwołując się jednocześnie do swojej uczciwości (Grzegorz Sowula, „Trochę dalej - i gorzej”, „Art & Business”, nr 7-8/2005). Uklękła natomiast przynajmniej raz, ale za to porządnie, na blisko pół strony gazetowej i to przed polskim pawilonem oraz filmem Artura Żmijewskiego recenzentka „Życia Warszawy” w tekście pod znamiennym, choć skrajnie mylącym tytułem „Odsiadka Polaka na włoskiej wyspie”, ekscytując się nie tylko tym, że Wenecja leży na wyspie (naprawę na wielu wyspach, połączonych z lądem stałym groblą z autostradą i linią kolejową) i tym, że przed pawilonem polskim ustawia się kolejka (co całkiem naturalne, gdyż trzeba poczekać na zakończenie jednego seansu, zanim zacznie się drugi), oraz że jury obejrzało film (naprawdę rzadkość!), ale przede wszystkim tym, że „za sprawą Polaka nobliwe biennale znalazło się na pierwszych stronach gazet” (sugerując, że gdyby nie Żmijewski, nikt z 4 tysięcy akredytowanych dziennikarzy pewnie nie pisnąłby słówkiem o tym biennale na wyspie) (Dorota Nowakowska, „Odsiadka Polaka na włoskiej wyspie”, „Życie Warszawy”, 14. 07. 2005).
Najobszerniejsza i najbardziej rzetelna była relacja Moniki Małkowskiej w „Rzeczpospolitej”, również jednak ona nie wystrzegła się całkowicie pewnej powierzchowności i nonszalancji, na jakie Biennale chyba nie zasłużyło. Pisała: „Męscy szowiniści zacierali ręce (kogo miała recenzentka na myśli? - przyp. KS): przegląd, owszem, przejrzysty, ale nudny. Brak wybitnych, porywających czy bodaj zaskakujących dzieł - a takich przede wszystkim szuka się na biennale” (Monika Małkowska, „Między jeleniem a papugą”, „Rzeczpospolita”, 25-26 czerwca 2005). Co zastanawiające, ta wybitna publicystka niejednokrotnie poważniej traktuje w swoich tekstach wystawy przeciętne, ale odbywające się w Warszawie czy Poznaniu, niż tak szeroka panoramę sztuki z całego świata w Wenecji.

Czy będą następne relacje z Wenecji w polskiej prasie, niedługo się dowiemy, miejmy nadzieję, że - choćby dzięki dystansowi czasowemu - okażą się bardziej wyważone i sprawiedliwe.
Ja w cyklu publikacji w artinfo.pl postaram się przedstawić możliwie najszerzej ofertę wystaw 51. Biennale weneckiego. Oczywiście, nie będzie to obraz całkowicie obiektywny, lecz raczej subiektywny, choć mogę obiecać, że będę starał się zaprezentować przede wszystkim Biennale, a nie własne ego. 

W pierwszym odcinku: najlepsi artyści z najlepszej wystawy głównej oraz kilka zdjęć z Via Harald Szeemann, czyli głównej alei Giardini di Castello.



 
 
 
  

DOŚWIADCZENIE SZTUKI

Na 51. Międzynarodowym Biennale Sztuki w Wenecji nadal dominują „zimne media”, tzn. video, filmy i fotografie, choć z pewnością więcej jest w tym roku malarstwa. To jeszcze nie nawrót, ale na pewno już nie odwrót od tej tradycyjnej dyscypliny. Jako manifestację traktować należy obecność późnych płócien Francisa Bacona, zachwycających prac Antoniego Tapiesa, Marlene Dumas, Bernarda Frize’go, Philipa Gustona, Gabriela Orozco czy młodego Niemców: i Matthiasa Weischera ze „szkoły lipskiej”. Wszystko na wystawie „The Experience of Art” (Doświadczenie sztuki), której kuratorką jest Maria de Corral, współdyrektorka główna Biennale. Pani de Corral, krytyk i kurator kolekcji muzealnych i bankowych z Hiszpanii, marzy o powrocie wartości w sztuce, o odnowie malarstwa, czemu dała wyraz podczas konferencji prasowej i w tekstach programowych, a przede wszystkim organizując jedna z dwóch głównych i programowych wystaw, czyli „The Experience of Art” w Pawilonie Italia w Giardini. Automatycznie niejako ściągnęło to na nią gromy radykalniej nastawionej prasy, w tym także prasy polskiej, która pisała o naiwności hiszpańskiej kuratorki, pragnącej sztuki humanistycznej i wartościowej („Gazeta Wyborcza”, 15. 06. 2005, s. 16). Na szczęście Maria de Corral nie boi się marzyć. A publiczność może cieszyć się świetna sztuką w bardzo ciekawym wyborze.
Pewnym wsparciem idei pani de Corral były najnowsze obrazy Eda Ruschy w pawilonie amerykańskim, prace duetu Gilbert & George (prawda, że nie czysto malarskie) oraz dzieła młodego Thomasa Scheibitza w pawilonie niemieckim.

Francis Bacon (1909-1992) - obrazy głównie z lat 80., ale i tryptyk z 1970 r., największe wrażenie robiło monumentalne „Studium ludzkiego ciała” z 1991 r., jeden z ostatnich obrazów malarza.

 


Matthias Weischer
(ur. 1973) - jeden z filarów „nowej szkoły lipskiej”. „Nowej” - dla odróżnienia od dawniejszej „szkoły” z lat 70. i 80. z Bernhardem Heisigiem i Arno Rinkiem, którzy dziś są profesorami lipskiej ASP i wychowawcami nowej niemieckiej fali malarzy, odnoszących coraz większe sukcesy w kraju, ale także na arenie międzynarodowej, jak choćby biorąc udział w weneckim Biennale czy wystawie „The Triumph of Painting” w Saachi Gallery w Londynie.
 
 



Mirosław Bałka (ur. 1958) - niegdyś współtwórca grupy „Neue bieriemiennost”, najważniejszej formacji Nowej ekspresji lat 80. w polskiej sztuce, od kilkunastu lat działający samodzielnie i odnoszący ogromne sukcesy na arenie międzynarodowej. Obecny na większości ważnych pokazów, na Biennale po raz 4 czy 5 (dwa lata temu, co prawda, jedynie na - znakomitej zresztą - wystawie „Absolut Art”, towarzyszącej Biennale).
 
 



Antoni Tapies
(ur. 1923) - prace z lat 90., choć również jedno z dzieł naprawdę nowych - imponująca siłą wyrazu i wymiarami „Terra negra” z 2003 r.




















Marlene Dumas
- urodzona w Kapsztadzie (RPA), mieszkająca w Amsterdamie malarka, bez której prac trudno wyobrazić sobie dzisiaj poważniejsze pokazy aktualnej sztuki (obecna oczywiście w Saachi Gallery). Ostentacyjnie niemodna, malująca poetyckie, jakby zamglone, proste obrazy, najczęściej portrety. Sama pisze do nich komentarze, najczęściej w formie wierszy lub krótkich wspomnień: „Czy chcesz wiedzieć, co oznaczają moje obrazy? Zakochanie. Śmiech. Pójście na grób twojego ojca. Powrót do domu”. Swoje niemodne, proste obrazy pokazywała już w Centrum Pompidou, New MoMA (2002-03). 





 

 

Zobacz II części relacji z weneckiego Biennale - Nagrody 51. Biennale Sztuki w Wenecji
Zobacz III części relacji z weneckiego Biennale - Najlepsze pawilony narodowe
Zobacz IV części relacji z Biennale - 51. Biennale Sztuki w Wenecji - podsumowanie     

 
 
________________________________
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Stanisławski
Relacja przygotowana dla Artinfo.pl                   



Galeria prac


Powrót